Zestaw sentymentalny
Niedziela, która zdarzyła się w środę. Mariusz Szczygieł, 176 stron (Emka 1996, Czarne 2011, Czarne 2017)
Oj, gdybyś drogi Autorze zrozumiał, że nie jesteś przewidywalny, to czy nadal pisałbyś książki? Znowu jestem złośliwy wobec Mariusza Szczygła? Basta, koniec, nie.
Pytanie postawione na początku na swój sens, ma swoją teraźniejszość.
Oj, jak bardzo Autor kpi i grzmi, pisząc o fenomenie disco polo. Opisuje to "coś" jakby to miało być zjawisko okresowe, krótkotrwałe. A przecież nie tylko telewizja Polsat zdobyła dzięki muzyce chodnikowej milionową widownię. Teraz Jacek Kurski namawia w telewizji publiczno-partyjnej do ruszania się w rytm disco polo. Co więcej prezes TVP sam chwycił za gitarę i razem z Zenkiem Martyniukiem przez "Przekorny los" i "Królową nocy", nawołują byśmy się śmiali, radowali, klaskali. Głupieli.
W latach 90-tych, kiedy Szczygieł opisywał rzeczywistość nowej Polski, drugiej Japonii, ja wpadłem na pomysł pisania Kartki reportażu. W Głosie Wybrzeża właśnie zrobili mnie jakimś ważnym dyrektorem i jednocześnie chcieli zamknąć dla mnie szpalty. Nic z tego. Przekonałem Jarka Tuminowskiego, ówczesnego sekretarza redakcji, by we mnie uwierzył i oddał mi to miejsce. Święte miejsce. Moje miejsce.
Nie pisałem codziennie, bo rozliczałem faktury, spotkałem się ze sponsorami i ogłoszeniodawcami. Ale w tej samej chwili, kiedy pozbyłem się natrętów, ubywałem w miasto. Tak - ubywałem. To takie krótkie bycie. To takie bycie blisko redakcji.
Targ Drzewny, to niemal serce Gdańska. Wszędzie opodal. Niemal na splunięcie i wyciągnięcie ręki. Ubywać wystarczyło na pół godziny, a nawet kwadrans, by potem usiąść do komputera z tagiem lub starej wielkiej cenzorskiej maszyny do pisania. Uwijałem się prędko. Pisałem o Polsce lat 90-tych, gdy codziennie, budząc się i przebudzając Ta Polska się zmieniała.
I Szczygieł widział te przepoczwarzenie. Ludzie z maturą stawali się rekinami biznesu i intelektualnymi oprawcami. Codziennie działo się aż nadto. Codziennie coś nas dziwiło i zaskakiwało. Nie tylko disco polo.
Dokładnie (na ile to słowo ma sens) pamiętam reportaż Mariusza Szczygła o onanizmie. Albert Gochniewski, mój nauczyciel i szef , gardził tym tekstem. Ale Jacek Lindner, główny pistolet Głosu, płakał ze śmiechu i pytał niemal codziennie: - Młody, jak tam twój konik, ubujany?
Innym tematem zadziwiającym, ale skrytym była działalność sieci Amway. Każdy, nawet nie znając priorytetów tej firmy, chciał o nich napisać lub nakręcić film. Film powstał, ale sąd zabronił emisji, a tekst Szczygła powstał, bo dziwnym trafem Amway zatrudnił dziennikarza w roli konferansjera.
Szczygłowi nie tylko Niedziela, która zdarzyła się w środę się udała. On miał nosa do opisania tematów, które leżały na chodniku, na skraju ulicy. Bawił się tym pisaniem. Siebie i czytelników.
Reklama z łamaną polszczyzną, dziewczynki o imieniu Isaura, to wszystko Szczygieł dostrzegał i opisywał.
Moja kartka reportażu, przy szczygłowym pisaniu, była kaleka. Może nie licha, ale ułomności dostrzegał każdy widz. Nieważne.
Bo ważne jest patrzenie, słuchanie. Podpatrywanie, podsłuchiwanie. Bo ważna jest pasja. Temperament. Charakter.
Kiedy mówiłem do młodych i starych, że dziennikarstwo nie jest zawodem, tylko sposobem na życie, to na pewno z tyłu głowy miałem m. in. takich ludzi jak On, Szczygieł.
Dobrze, że ten styl nie minął. Ta umiejętność trwa. Zdecydowanie trwa na stronach tej książki.
Nota: 7,5/10