Ballada o mordercy
Kryptonim "Frankenstein". Przemysław Semczuk, 352 strony. (W.A.B. 2017)
Monstrum. Bestia. Seryjny morderca. Zły człowiek.
Kim był Joachim Knychała z Piekar Śląskich?
Nie wiem skąd pojawiła się analogia, ale podczas czytania przypomniał mi się serial sprzed kilku dekad. Ballada o Januszku. Serial telewizyjny nakręcony na podstawie książki Sławomira Łubińskiego. Żal mi było wtedy - film oglądałem ukradkiem - kobiety, matki. Gardziłem synem, mężczyzną. Kiedyś przyłapany przez ojca na oglądaniu (podglądaniu) zapytał mnie mocno: - A co z ciebie wyrośnie?
Pytanie sztylet.
Jaki wpływ dzieciństwo Joachima Knychały miało na jego dorosłość. On sam oskarża matkę i babkę. Autor - zdaje się - mu wtórować. Przynajmniej nie podważa tego usprawiedliwienia. W ogóle Przemysław Semczuk po przeczytaniu tysięcy stron akt, podchodzi do sprawy jak malarz, nie śledczy. On nie węszy. On koloryzuje.
Zbeletryzowana biografia Joachima Knychały mnie drażni. Za dużo bulgoczących czajników, szeptów traw i rozmazanych chmur na niebie. A może - a raczej na pewno - o to autorowi chodziło.
I tak powstała ciepła ballada o mordercy.
Semczuk w swojej bibliografii ma już rozprawę z bestią. Bez wątpienia to dobre doświadczenie i dziennikarskie, i pisarskie. To dlaczego tak mnie drażni ten styl, ta forma? A czego się spodziewałem? Co w ogóle mnie ciągnie, by kolejny raz w tym roku pisać, czytać o seryjnych?
Może sam jestem dewiantem, ukrywającym się za parawanem nałogowego czytania, złym człowiekiem?
Zbyt wiele lat siedziałem (i to nie okrakiem) w tym zawodzie, by teraz, gdy mam szansę przeczytać takie książki, pasować, odpuszczać.
W Bestii. Studium zła Magdy Omilianowicz też drażniły mnie poetyckie frazy. Ale tam były, bo stanowiły tło, nie wyróżniały się jak w przypadku książki Semczuka i nie obejmowały całej scenografii, na której autor zbudował opowieść.
Oczywiście, dowiedziałem się wielu rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Doceniam pietyzm z jakim autor podchodzi do szczegółów, zwłaszcza związanych z topografią Śląska, ale dlaczego (do jasnej cholery, dlaczego) po przeczytaniu książki czuję się oszukany?
Mam wrażenie jakbym musiał usprawiedliwić zabójstwa Knychały. Czuję się parszywie. Bo autor właściwie tak zaprojektował strukturę książki, że nic tylko współczuć Halinie (żona Knychały) i jego dzieciom, a i samemu mordercy można by wybaczyć, bo babcia go biła, a matka nie była wcale lepsza.
Tak, tak. Wiem, wiem. Spłycam i upraszczam, ale odbiorca ma (jak i autor) swoje prawa. Moim prawem jest powiedzieć: basta, nie zgadzam się.
Autor nie traci dobrego samopoczucia. Kończy swoją opowieść mrugnięciem do czytelnika, że wszyscy inni próbujący opisać zabójstwa Frankensteina, są dyletantami. I to padają gazetowe i sieciowe przykłady. Nie wątpię, że Semczuk ma racje, że wie co pisze, ale po co to pisze? Na to pytanie znajduje brzydką odpowiedź: megalomania.
A pewność siebie gubi zawsze, każdego. Mordercę, recenzenta, dziennikarza, pisarza.
Nota: 7/10
Fot: (od góry) - gazetaśledcza.pl
(od dołu) - gazeta.pl/Weekend