Definicja przyjaźni


Żar. Sandor Marai, 168 stron. Tłumaczenie: Feliks Netz (Czytelnik 2015, 2008, 2000)

Jestem lekko wstrząśnięty, bardzo zmieszany. Brakuje mi innego zwinnego i gibkiego porównania. Zaczynam żartem, by przykryć swoją ignorancję. Tego nie da się ukryć, by to mogło się wydarzyć. Jak opowiedzieć ergo na pytanie: - Ile w tobie głupoty, żeś nie dotknął tej węgierskiej, doskonałej prozy? 

Tak, był moment, że byłem pewien, że dostałem wykładnię przyjaźni. Że ta definicja jest doskonała, do tej pory przeze mnie nie zbadana, nie zauważana, empirycznie nie dotknięta. Potem okazało się, że Sandor Marai pisze i wie więcej. Daje więcej. 
Słowa. Lawina. Wodospad słów.
Przyjaźń zostaje w cieniu, na pierwszy plan wychodzą: zazdrość, miłość, wstyd, gniew, oszustwo, zemsta. 
Dwóch mężczyzn po ponad dwudziestoletniej wspólnej drodze, nie widzi przed sobą niczego poza rozłąką. To Konrad wybrał ucieczkę. Henryk czekał 41 lat i 43 dni. I w teatrze własnego domu rozgrywa się przerwana scena, w tym samym pokoju. Identyczna zastawa, jadło niemal takie samo. Brakuje Krystyny. Famme fatale.  
Można powiedzieć, że nic niezwykłego. Że bohaterzy skopiowani, anturaż dostosowany do zamysłu, ale co z tym zrobić? Jak to obronić? Tym, że bohaterowie "starzeją się bez obrazy", że Nini (90-letnia opiekunka) miała "oko smutne, szare, a drugie pozostało niebieskie jak wieczne morskie oko pomiędzy wielkimi górami, w sierpniu. To oko uśmiechało się". 
Mógłbym cytować przez pół nocy, przepisać całą niewielką powieść. Będzie to tylko dowodzenie i uwodzenie. Wręcz ujadanie. Jestem pyłkiem, popiołem wobec Żaru. Wobec twórczości wielkiego pisarza.
Pisarza, który stał mi się przyjacielem. Który w ciągu kilku godzin (czyta się To na jednym oddechu) wzbudza zaufanie i nie jestem jakimś tam znajomym, kolejnym kolegą. Nie ma mowy o żadnym zauroczeniu. To jest PRZYJAŹŃ. Od teraz, po wieki. Chcę i muszę zdobyć inne Jego książki. Niech nasza przyjaźń dojrzewa, rozpala moje trzewia i zmysły.
(...)
" Przyjaciel, podobnie jak zakochany, nie oczekuje nagrody za swoje uczucia. Nie chce kompensaty. Tego, którego obdarzył przyjaźnią, nie uważa za istotę nierealną, zna jej błędy, a jednak angażuje się ze wszystkimi konsekwencjami To byłby ideał. Swoją drogą, czy warto żyć, czy warto być człowiekiem, nie mając takiego ideału?"

Tak, jest pewien swojego zaangażowania. Jestem zdeterminowany dotrzymać słowa. Budować pomnik w samym sobie. 
Muszę zapłacić za swoją ignorancję. 
Bo czy należy (...) palić obrazy - to nie ma żadnego sensu. To mówi staruszka Nini. I wie co mówi. 
Tak bardzo angażując się w przeczytaną prozę można autora powyższych słów uznać za młokosa. A jego wyznanie za bełkot. 
Tak się jednak składa, że bliżej mi do wieku Henryka i Konrada, niż młodzieńca. A bełkot? I ten czasami ma swój sens. Ma swój czas. Potem jak glina poddana obróbce nabiera formy, twardnieje, staje się czymś istotnym. 
W finale mamy dwóch rozmówców i awarię prądu. Ale światło jest. Bije z monologu Henryka. Konrad jest statystą.
Henryk stawia pytania. Pokój rozbrzmiewa mowami oskarżycielskimi, by potem zamienić się w płomienną woltę obrońcy. Jest i patos sędziego. 
Czytelnik czeka na reakcję Konrada, jest o niej przekonany. To się musi wydarzyć. Ale tu nic nie dzieje się łapczywie i spontanicznie. To "rozmowa" dwóch dojrzałych mężczyzn.
Kiedy w trakcie czytania takiej literatury w głowie kołaczą się osobiste dylematy i indywidualne doświadczenia i kiedy to wszystko skutkuje wewnętrzną burzą, to bez wątpienia trafiliśmy na perłę.
Na doskonały kawałek życia, ujęty w 168 stron doskonałej literatury.
Nota: 10/10

popularne