Płyta


Ballada o pewnej panience (Wszystkie najważniejsze opowiadania.) Szczepan Twardoch, 320 stron. (Wydawnictwo Literackie 2017).

Dzisiaj wypożyczyłem, pożyczyłem - a może i dostałem Króla, Szczepana Twardocha. 
- Szczęśliwym jam jest - brzmi we mnie muzyka ni to na modłę ludową, ni jazzową - takie nic, a takie coś. Królu, mój królu dobrze, że do mnie trafiłeś. Zjem cię i pożrę.
Ale czas na przystawkę. Lekturę przeczytaną, ale nieobowiązkową: Ballada o pewnej panience. 
Wydany pod koniec roku, przez Wydawnictwo Literackie, zbiór opowiadań jest jak płyta. Jak longplay.
Kiedyś prowadząc dzienniki, do pismaków (czyli też do siebie) mówiłem coś w tym stylu: - Nie da się codziennie pisać bestsellerów, to niewykonalne. Nagrajmy płytę. Niech w jutrzejszym numerze, i w każdym kolejnym, będą chociaż dwa przeboje. Niech nas cytują. Niech przyśpiewują, ciągną za nami i po nas. 
Ta odezwa skutkowała. Często udawało nam się pobić konkurencję właśnie jednym przebojem, gdy u nich były same piosenki do kotleta. 
U Twardocha nie ma kotleciarstwa, ale byłbym nieuczciwy, gdybym Balladę o pewnej panience w całości zaliczył jako udany longplay. To raczej epka. Mini album, który nie nudzi, ale też nie zachwyca.
A może jest tak, że po pisarzach rangi ciężkiej spodziewam się tylko nokautów. Samych hitowych nagrań? 
Absolutnie nie. Twardoch decydując się na opublikowanie czegoś, dojrzale wie, co się nadaje, a co nadal powinno leżeć w szufladzie. 
Przebojowo odbieram trzy, z jedenastu, opowiadań.
Hitem są Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka, Uderz mnie i tytułowa Ballada o pewnej panience. 
Pozostałymi opowiadaniami nie gardzę, ale też czytać-słuchać ich nie muszę wciąż, na okrągło. 
Przemiany Włodzimierza K. urzekły mnie nie dlatego, że w niskim, spasionym nieudaczniku dostrzegam własne alter-ego. Nic z tego. Nie martwi mnie też podłość innych, grzechy matki i niedopowiedzianego ojca. Nic mnie nie martwi. Jestem wciągnięty przez autora w dziwny świat, jak ze snu, jak z życia za rogiem, za szybą. To jest dobre, nawet jeżeli jest złe.
Finał Uderz mnie zaskakuje. Klasa. Niczym schizofrenik, bohater opowiada o sobie, plecie farmazony i plecie pajęczyny życia udanego, lecz zmarnowanego, a jednak... Jednak zawsze robi różnicę.
W Balladzie od samego początku wciąga pomysł i narracja. Jest wszystkiego po trochu, ale niczego aż nadto. W sam raz. Ważne proporcje przeboju, dobrego dania. 
Najważniejsze opowiadania są zawsze o miłości. Szukanie dodatkowych walorów uznaję za zbyteczne.
Miłość jest dobra. Nawet wtedy, gdy boli i uwiera. 
Zawsze jest o czym pisać.
Nota: 7,5/10

Fot: Wyborcza.pl 

popularne