Islandia niemożliwa. Element
Wyspa. Sigridur Hagakin Bjornsdottir, 288 stron. Tłumaczenie: Jacek Godek. (Wydawnictwo Literackie 2018)
"Pięćdziesiąt tysięcy osób.
My, którzy odprowadzaliśmy ich ostatni kawałek, usiłowaliśmy znaleźć w tym smutnym tłumie płynącym przed nami znajome twarze, lecz w zimnym mroku nie było to łatwe. Większość z nich była wychudzona i brudna, wszyscy do siebie podobni, niektórzy nieśli na barana małe dzieci albo pchali przed sobą wózki ze starcami i chorymi.
Szukaliśmy twarzy naszych przyjaciół, krewnych, kochanków, gości i współpracowników, z rzadka ktoś znalazł tego, kogo szukał, ktoś krzyknął jakieś imię w ciszy, inny odpowiedział, podniósł rękę na pożegnanie. Tych, którzy chcieli się wyłamać z szeregu lub podejść zbyt blisko wyjeżdżających, bezlitośnie bito i ciskano na jezdnię, ale nikogo nie zastrzelono, usłyszelibyśmy to.
Tłum pewno mógłby podjąć walkę i pokonać siły policji, ale brakowało ducha. Nikt nie stanął na czele, nie poprowadził ich do zwycięstwa."
To się przydarzyć może każdemu, a świat stanie nad przepaścią - głoszą pijarowcy, zachwalający debiut islandzkiej pisarki.
A ja wiem, że jest to niemożliwe na Islandii. Ale wierzę, że świat stworzony przez pisarkę puka do bram. Puka w Polsce. Może wykluć się w Niemczech, a czemu nie na Węgrzech?
Przydługi cytat na wstępie, to efekt kończący Wyspę. Kilka stron przed finałem. To pożegnanie, wypędzenie Innych: turystów, uchodźców, krajan, przyjaciół, kochanków.
W pewnym momencie czytania uderzyła mnie myśl wspomnieniowa. Trafiło we mnie Miasto ślepców (Jose Saramago, Rebis 2009). Kiedy, pamiętam, w podróży z Poznania do Leszna czytałem tę książkę czułem przeszywający, obłędny strach. Nie było fikcji, fantastyki. We mnie rodziła się rzeczywistość.
"Pewnego dnia na nienazwane miasto w nienazwanym kraju spadła epidemia białej ślepoty" - piszą na okładce Miasta.
Z Wyspą jest podobnie. Tam, w Islandii, nazwanym kraju, w nazwanych miastach, wsiach, wysepkach ślepota dopadła ludzi władzy. Dopadła i - tu różnica w porównaniu z piórem Saramago - nie chcę odpuścić. Zamiast leczenia, choroba się pogłębia. Lekarze są zbędni, lekarze są likwidowani.
Rozmawiałem z 18-letnim synem o Wyspie. Skojarzeń miał sporo. Odwoływał się do książek przeczytanych po angielsku i polsku. Książek mi znanych i nieznanych. Np. wspomniał o Jądrze ciemności, Josepha Conrada. A ja poza Miastem ślepców, też mam w głowie wiele napomnień i skojarzeń, a jednak nie nazywam islandzkiego debiutu odtwórczym.
Zwłaszcza, że podczas czytania Wyspy, miałem w sobie jeszcze jedno wspomnienie, jakże ważne: . Otóż Hjatli (główny bohater) ukrywa się na wyspie: Głód.
A Głód Knuta Hansena, był w młodości moją ucieczką, moim ukrywaniem się. Książeczka, ni to brązowa, ni kremowa, obita ni to w skórę, a może w skaje; wędrowała ze mną po morzach i ocenach dorastania. Trudne marzenia i wizje, ale mnie Głód ożywiał, trudem bohatera.
Hjatli, długo wydaję się dziennikarzem bez kręgosłupa moralnego. Dupek, konformista skończony. Ale Hjatli ma duszę, ma sumienie. Dokonuje autorefleksji. Uciekła na Głód.
Wszystko zaczyna się w Wyspie od spotkania i na spotkaniu się kończy. Element, który doprowadził do przewrócenia się domina, to zniknięcie, wyłączenie, zamrożenie dostępu do sieci, internetu.
Błahy powód, element dziwny? W świecie złych ludzi, żądnych władzy każdy powód, element może być dobry, słuszny i ważny.
Czy mamy szansę obronić się przed wariatami, nienawidzącymi innych? Czasami wydaję mi się, że niestety nie, a po przeczytaniu Wyspy, nabieram pesymistycznej pewności i widzę na horyzoncie złe oblicze świata. Tego świata. Rzeczywistego.
Nota: 8,5/10