Sok z żuka


Chrząszcze na wyginięciu. Diego Vargas Gaete, 200 stron. Tłumaczenie: Magdalena Antosz (Czytelnik, 2017)

Pulvis es et in pulverem reverteris. Może jest tak, że tytuł miał być inny. Ale powszechna, wyświechtana sentencja o prochu i obracaniu nie spodobała się autorowi?
Prochem jesteś i w proch się obrócisz. Może jest tak, że bibliści dali ciała. Powszechnie sądzono, że jesteśmy pyłem, trocinami, a chilijski pisarz odkrył prawdę prawdziwszą, skrywaną: Jesteśmy robakami, a w finale one nas zeżrą, a potem jeszcze będzie prolog: charakter człowieka to odbicie lustrzane chrząszcza, mrówki, muchy, ważki. Larwy. 
One nas prześladują. Zawładnęły nami. Światem. 
Gdy zorientowałem się, że Diego Vargas Gaete jest ekscentrykiem, to wpadły mi do głowy trzy nazwiska: Tim Barton, Jim Jarmusch, Woody Allen. 
Ich filmy to mieszanka kart tej książki. Chrząszcze na wyginięciu zarówno bartonowskie, jak jarmuschowe ze szczyptą wczesnego Allena. 
Miałem sen. Często miewam sny literackie. Za dużo czytam? Za mało śpię. Więc śnię szybko i intensywnie. Do mojej głowy weszli: Silvana Kunz, Olaf Krause i Oliver Eyenga. Skąd wiem, że to byli oni? Proste: ona - to ona, Olaf - miał rany na szyi, a Oliver na pewno pochodził z Etiopii. Sen streszczam w dwóch zdaniach:
1. Olafowi z rany szyi wyskakiwały małe ropuchy, które po zetknięciu z ziemią stawały się duże i zjadały pasikoniki.
2. Silvana i Oliver mieli tuzin dzieci. Same chrząszcze. 
A teraz trochę mniej literacko i szaleńczo. Sok z żuka i Gnijąca panna młoda Tima Bartona, to filmy zwariowane i zabawne. Lubię je. Książka Diego Vargasa Gaete też jest zwariowana, ale nie jest zabawna. Ma w sobie ten trzeci, niewymieniony wymiar, łączący go z obrazami z filmów. To sposób obsadzenia bohaterów w realiach życia i snu. Pragnień i realnych problemów. 
Nie dziwię się, że książka została okrzyknięta przez chilijskie Stowarzyszenie Krytyków Sztuki za najlepszą powieść 2016 roku. Wprawdzie nie znam konkurencji, ale doceniam pomysł na Chrząszcze. 
"Życie jest jak pralka (...): człowiek kręci się i kręci, i pozostaje w tym samym miejscu". Czyli co?
Początek i koniec. Epilog i prolog. Kręcący się bączek. Chrzest i msza pogrzebowa. 
Autor nawet na chwilę nie pozostawia złudzeń, że złe rzeczy i źli ludzie go fascynują. Że ma zamiar przyglądać się im dokładniej. Że te rodzinne sploty mają swój sens. Że pisanie o dobroci go mierzi.
Poza złymi są także statyści, nawet jeżeli poświęca im sporo miejsca, stron, zdań, liter. Pisze o nich, ale ich nie docenia. Rejestruje jedynie ich poskręcane losy i kończyny.
Listy to prostytutki, które są formą spowiedzi Julio, w czytelniku mogą wzbudzać rechot, zwłaszcza, że nadawca zwraca się do odbiorcy: per Panienko. Odpowiedzi nie poznajemy, ale dowiadujemy się, że panienka jest niedobra dla Julio. I to ona zwycięża w literackim pojedynku, bo - tak - Julio jest tylko statystą, manekinem. Nieudanym bohaterem. Pisarskim, biologiczną pomyłką rodziców. 
Bawić się i czytając można udawać kogoś kim się nie jest. Można stać się statystą, albo udawać suflera.
Tak! Tak, rola suflera jest dobra. Gdy na głos wypowiadamy zapomniane kwestie, to jest szansa, że dotrą one nie tylko do chrząszczy, ale i do nas samych. Ważne byśmy podpowiadali samym sobie z sensem i rozwagą, bo inaczej dopadaną nas chrząszcze czy biedronki pospołu z pasikonikami.
Nota: 8/10

popularne