Przypomniane
Tekturowy samolot. Andrzej Stasiuk, 185 stron (Czarne, 2017)
Zaczynam z dalszego planu. Łatwiej mi będzie (lubię rzeczy proste, także wspomnienia).
Był 2005 rok, tuż po premierze przyniosłem do domu nową książkę Andrzeja Stasiuka oraz nową butelkę Jamesona.
Noc. Słowiańsko-germańska tragifarsa medyczna (Czarne, 2005) ma około 80 stron (może trochę więcej, a może mniej). Był Poznań, była godzina 22. Do rana trzy razy przyjąłem na siebie lekturę i całą butelkę 40-procentowego płynu.
W trakcie czytania zaśmiewałem się tak bardzo, że budziłem domowników, gości i sąsiadów. Nie radzę sobie ze wspomnieniami. Czy to alkohol czy fabuła "Nocy" mnie tak bawiła. Nie przypomnę sobie. Może winni byli Polacy i Szkopi. Rano winnym zmęczenia był na pewno Jameson.
Po szybkiej toalecie, ruszyłem w podróż. Samolot do Monachium nie miał spóźnienia. Ja miałem. Ale w tłoku i natłoku nie zapomniałem, by zabrać ze sobą pozycję ważniejszą od Nocy.
Obok skarpetek, krawatów i laptopa wylądowało dzieło. Dzieło, a wręcz działo (się).
Jadąc do Babadag (Czarne, 2004) było ze mną w Monachium, Rzymie, Poznaniu, Budapeszcie, Bratysławie i na Kaszubach.
Teraz stoi dumnie na półce. Czy zapomniałem o twórczości Andrzeja Stasiuka? Nie!
Przyleciał do mnie Tekturowy samolot, a wewnątrz niebywałe skarby. Słowa, słowa, słowa, słowa. Myśli, myśli, myśli, myśli.
Usiadłem na zydelku i czekałem aż coś się wydarzy. Nic. Pocałowałem stópki Jezusa. Zaczęło się.
"Gra z bliźnim została zamieniona w grę wytworami cudzego i własnego umysłu."
Oj, potrzebowałem słów i myśli Stasiuka. Słów otrzeźwienia, przebudzenia, a w następstwie wyjścia z letargu. To jak lekarstwo.
Czy Tekturowy samolot to esej, a może przewodnik, egzystencjalny poradnik?
Jest o książkach, widokach za oknem, pisaniu, polityce, kulturze, muzeach, narkotykach, przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
Te szkice można czytać alkoholowym ciągiem, ale można też pauzować i wracać do tej książki. Wracać godzinami, dniami, latami. To jest jeden z tych dokumentów, który daje świadectwo. Nie tyle o autorze, co o sposobie odbioru. Jest historia, ale jakże ona stoi w miejscu, skoro czytając książkę dzisiaj, zdaje się, że czytamy gazetowe zapiski z wczoraj (z bardzo dobrego dziennika).
"Istnienie w kulturze wymaga wysiłku. Mit istnienia naturalnego obiecuje wyzwolenie. Cóż przyjemniejszego niż wędrówka w lesie możliwości i propozycji. Współczesny świat przypomina ogród Edenu, w którym rosną wyłącznie drzewa wiadomości. Można spożywać ich owoce i nie grozi już żadna kara. Raj informacji i przekazów sprawia, że stajemy się podobni do plemienia bieracko-łowieckiego. Rozmaitość i obfitość diety sprawia, że nie musimy zakładać stałych osiedli, nie musimy zajmować się kulturą, które to słowo pierwotnie oznaczało uprawę. Na każde pytanie możemy uzyskać zadowalającą odpowiedź. Liczba odpowiedzi przewyższa nawet liczbę pytań, dlatego możemy być pewni zaspokojenia."
Ja - tak w pierwszej liczbie pojedynczej: JA mam kompleks Stasiuka. Ten człowiek, ten pisarz, ten eseista, ten mag i czarodziej jest okrutny dla czytelnika, takiego jak ja.
Daje bowiem popis nie tyle erudycji, co poważnego wróżbiarstwa. Potrafi lepić z kolorów jesieni, śniegu zimy i zieloności wiosny, a potem wychodzi mu lato. Tak po prostu, mechanicznie, ale stylowo.
Jego diagnozy nie kruszeją. Jego myśli nie puchną, a słowa nie pokrywają się pleśnią.
Warto mieć Stasiuka po swojej stronie.
A kogo męczą takie formy, niech wraca do piaskownicy. Tam się lepi najłatwiej.
Nota: 9/10
Fot Andrzeja Stasiuka - Wołowiec, 2001: Elżbieta Lempp