Zjawisko: Stachura


Buty Ikara. Biografia Edwarda Stachury - Marian Buchowski, 662 strony. (Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2014) 

Nie tak dawno się urodził, nie tak dawno umierał. Lipiec/ sierpień; same rocznice. Jakby przy okazji poprosiłem dobrych ludzi z Wydawnictwa Iskry, że dzięki nim chcę się więcej dowiedzieć, jak to z tym Stachurą było. I dowiedziałem się aż nadto. Nie ma mowy o przepychu, ale o sytości na pewno. 

Nie wiem ile lat autor Marian Buchowski poświęcił tej książce, ale idiotą bym był, gdybym napisał, że spisał ją na kolanie. Raczej pisał po nocach. Non - fiction pełną parą i gębą. Biografia, która ma znamiona dobrze napisanej powieści.
O człowieku, który - nie dlatego, że się powiesił - będzie głośno jeszcze przez ... setki lat... Bo obserwuję co kilka lat wzmożone zainteresowanie dłubaniną Stachury. Niby cisza, a tu (nagle) ktoś zaśpiewał, ktoś opisał, ktoś przepisał. Czyli Stachura wiecznie żywy.

Był rok 1989 lub 1990 - tanie wino patykiem pisane i na szkolnej wycieczce wylądowaliśmy w Poznaniu. Siódma wieczór, pełna sala w Teatrze Nowym. I jest, jeeest - zagłuszające jest! Grają Stachurę, śpiewają Stachurę, udają Stachurę. Po tym przedstawieniu nie byłem już w stanie pić bełtów, byłem upojony przedstawieniem.
W tym samym czasie nabyłem drogą kupna książkę "Piosenki", nieistniejącej już Młodzieżowej Agencji Wydawniczej. Mam tę żółtą książeczkę do dzisiaj. Zawiera przeboje Stachury, Wysockiego i Cohena. A kupiłem ją dla Wysockiego, a została mi dla Stachury.
Potem niewiele się działo. Czasami wódka i Stare Dobre Małżeństwo. Czasami bimber i głośne deklamowanie zapamiętanych wierszy. W międzyczasie jakiś film fabularny, inny dokument. Dopiero po latach dotarło do mnie, że Stachura nie pisał "tylko prostych kawałków", które w sposób fatalny próbował wykonywać, ON PISAŁ TAKŻE PROZĄ.
I leży przede mną, i obok - pięć tomów Czytelnika z 1984 roku. Rozpada się to i rozkleja, ale naprawdę się czyta.

W biografii pióra Buchowskiego nie znajdziemy analizy wierszy Stachury (tym zajmujmy się sami), ale jest wszystko o koleinach jego życia. O miłości do matki, wrogości do ojca, o listach do złych, dobrych i byłych przyjaciół. Jest jak na kozetce u terapeuty. I dlatego, nie da się ukryć, że Stachura miał się za pępek świata. A jego opinie o twórczości innych, czy pracy krytyków czy recenzentów aż ociekają bufonadą. Ale - i to stoi w tej książce - Stachura potrafił przyznawać się do błędów, potrafił szczerze przepraszać. Ale jego pycha najlepiej została doceniona i ujęta przez Rafała Wojaczka, który taką oto dedykację walnął Stedowi: 
"NAJLEPSZEMU 
Edwardowi Stachurze
(już) na Nowym Świecie

najlepszy 
Rafał Wojaczek
(jeszcze) w Polsce
1969 rok"

Gdziekolwiek Stachura bywał - a lubił "panicznie" wędrować - czy to w Meksyku, Zielonej Górze, Łodzi, Wrocławiu, na Kujawach, na Węgrzech - pisał. Nie zawsze oznaczało to poezję lub prozę, czasami prowadził buchalterię, planując kolejne spotkania autorskie, by móc się z czego utrzymać. W tym opasłym tomie jest też o miłościach, wątpliwościach, samotni, rozłąkach, fobiach. Tak się składa, że nie wiem - czego zabrakło w tej książce, bo nigdy wcześniej nie czytałem biografii Stachury, a teraz wiem "wszystko".
Już pierwsze zdania wprowadzają "ciekawość czytania". Bo, gdy autor pisze, że warto by sięgnąć do archiwum IPN i pogrzebać w przeszłości, to prowokuje, by po kilkudziesięciu stronach postawić tezę (która oczywiście nie jest napisana wprost), że Stachura był dla aparatczyków w PRL - użytecznym idiotą. Za granicę wyjeżdżał kiedy chciał i jak chciał, ale to co się działo w kraju, jakby go nie dotyczyło, bo jego obchodził głównie on sam. Wiem, że trudno uwierzyć w te słowa, gdy czytamy tak bardzo wrażliwą poezję i prozę Stachury...

W książce jest wszystko, w tym dużo obyczajówki. Nie tylko z kuluarów bohemy, ale także o lękach, gdy jego ręka....stała się równie kaleka jak jego dusza. Zatem wędrujemy po szpitalnych korytarzach, po sądowych salach, bo jest tło sporu Marty Kucharskiej z rodziną Stachury o schedę po nim. W tle oczywiście pojawia się także nazwisko przyjaciela Ziemowita Fedeckiego z "Twórczości".

Po tej lekturze mam przesyt Stachurą. Oczywiście, to nie jest żadna wada książki, ale jakbym - z zachowaniem proporcji - patrzył na siebie: kiedyś hazard, niegdyś przesadne picie, czasami próby samobójcze. Analogie nie wszystkie - i dzięki Bogu - się dopełniają, bo on - niestety - zmarł, a ja wciąż próbuję.

Nota: 9/10



popularne