Węgierski cynamon


Miasto uśpionych kobiet - Gyula Krudy, 352 strony. Przekład: Elżbieta Cygielska, Teresa Worowska. Seria: Proza Światowa. (Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019) 

Nierzadko zdarza mi się narzekać, że za mało jest publikowanych opowiadań, że są traktowane po macoszemu, co budzi mój sprzeciw. A co rusz - ostatnio - czytam właśnie opowiadania. Wielki Węgierki Pisarz ze swoją "dłubaniną" trafił pod moje strzechy, jakby przypadkiem. Ale, jak często zaznaczam, nic nie zdarza się ot tak. Książkę dostałem w formacie umożliwiającym jej przeczytanie na e-czytniku. I tak jak lubię to urządzenie, to teraz zabrakło mi zapachu farby drukarskiej, szelestu papieru, kreślenia ołówkiem na marginesach i podkreślania fraz wytrawnych. 
"Miasto uśpionych kobiet", to teksty które powstały już ponad sto lat temu i może stąd mój sentymentalizm. Ale - co jak co - gdybym czytał papierową wersję, to kreśliłbym i kreślił. Tu nie ma strony, by nie podało wytworne zdanie, wywrotowa fraza. 
Gyula Krudy niczym wytrawny malarz opisuje czynności swoich bohaterów, ich wyobrażenia, tęsknoty i pragnienia. A do tego dochodzą tęczowe opisy przestrzeni izb, wyszynków, gór, rzek, polan i gęstych lasów. 

Jest jak u Schulza, w "Sklepach cynamonowych". Ale jest też - momentami - jak w "Bożej podszewce", jak u Stendhala w "Pamiętnikach egzorcysty". Jest też monotonia obrazu z "Czerwone i czarne", a gdy spojrzeć na męski gen to nie sposób nie odnaleźć pisania innego wspaniałego Węgra. Sandor Marai i jego "Żar", to dzieło przeogromne, zatem często mi się kojarzy, gdy czytam tak wyborną literaturę. 
Chociaż przyznam, że dopadało mnie też znużenie, gdy pisarz trzy strony poświęca opisowi izby pewnej węgierskiej gospodyni. 
Bo kobiety - niech nie zwiedzie Was tytuł - są w tych tekstach tłem. Tłem wyraźnym, cieniem ciągłym i dostojnym, ale jednak tłem. Potrzebnym autorowi, by wyrazić męską małość. Bo w każdym mężczyźnie są geny kobiece. A w tej opowieści widać to wyraźnie. Rozpisana na męskie głosy opowieść tyczy się wielkiej udręki facetów, tyczy się żon, matek, kochanek, sióstr, przyjaciółek. 

Każdy kto pamięta pisarstwo Bruna Schulza, wie że każda sceneria, każda sposobność jest do wykorzystania, by działy się cuda, by z prostej przyczyny pojawiały się bajkowe zwidy. Oniryczne wyobrażenia innych i nas samych. Tak samo "bawi się" Gyula Krudy. Ale, gdy swoją nowelę przeciąga w dłużyzny, to nie ma - jak i u Schulza - efekciarstwa, pojawia się diagnoza ludzkich udręk miłosnych. Lekceważenie, zdrady, niedowiedzenia, ucieczki w nieznane, w niewyobrażone. 
Pierwsze, dość długie opowiadanie, to niby narracja dwóch mężczyzn. Dość szybko jednak czytelnik gubi się kto jest narratorem, a kto bohaterem. Zabieg świadomy, bo tu i potem, każdy nagle może wyjść z cienia i stać się bohaterem pierwszoplanowym. 

Mężczyźni Krudy'ego mają jeden cel: chcą być zdobywcami. Nawet gdy upadają, uciekają, to nie przyznają się do złych uczynków. Jeśli już to robią, to przy winie lub we śnie. Oni wiedzą, że uśpione w nich kobiety pozwolą, pozwalają im zdobyć, posiąść lub tylko marzyć o kobietach rzeczywistych. 

Po tym zestawie opowiadań i tekstów niemal publicystycznych, mam ochotę na więcej węgierskiej prozy i węgierskiego Tokaju. 
Nota: 8/10


popularne