Po nowemu
Jak zawsze. Zygmunt Miłoszewski, 480 stron. (W.A.B. 2017)
Raz, dwa trzy. Suma: 20 złotych i 80 groszy. Na początku ubiegłego tygodnia przemierzając tanie zakątki Poznania uzbroiłem się w cierpliwość i pośpiech jednocześnie. Cierpliwie czekałem na syna, w pośpiechu domy książki zamiatałem wzrokiem w poszukiwaniu tanich liter.
Za trzy książki Miłoszewskiego: Uwikłanie, Ziarno prawdy i Gniew zapłaciłem tyle jak na wstępie. Najpierw Gniew na Świętym Marcinie, a potem tuż przy Kupcu Poznańskim dwie pozostałe pozycje. Cieszyłem się. Byłem pewien, że powrót do domu będzie spokojny. Będę przecież strzeżony i obsługiwany przez prokuratora Szackiego.
Otóż ten oto pan miał kilka dni później zostać zamknięty w zamku moich myśli. Jego nazwisko przeczytałem dopiero w finale książki Jak zawsze. To tam w posłowiu autor pisze w pewnym momencie tak (...):
"Dziękuję ekipie wydawnictwa W.A.B.: Eli Kalinowskiej, Marcinowi Mellerowi i Filipowi Modrzejewskiemu, którzy uwierzyli w ten tekst na tyle, że z ich spojrzenia znikło nawet nieme pytanie: „człowieku, nie mógłbyś napisać czwartego Szackiego po prostu?”.
No właśnie, dlaczego nie zaangażować Szackiego w odbudowę Warszawy pod światłym przywództwem prezydenta Eugeniusza Kwiatkowskiego. Dlaczego to Ludwik i Grażyna zawładnęli mną na kilka dni?
Książka zaczyna się delikatnie, spokojnie, chociaż, gdy bardzo dojrzała kobieta (staruszka) kupuje erotyczną bieliznę, a jej ponad osiemdziesięcioletni mąż trzyma w dłoniach niebieskie tabletki, to o czym to może być? Jak się z tym obejść, jak do tego dojść? Miłoszewski nie każe długo czekać na rozwiązanie wątpliwości. Co więcej, on wątpliwości szerzy, piętrzy. Pączkują domysły. Drożdże dosypujemy coraz częściej i mocniej. By w końcu ujrzeć nową powojenną Warszawę. Nową, nie tylko urbanistycznie, lecz odmienioną historycznie całą Polskę. Komuniści są w opozycji, Ruscy to jak najbardziej wrogowie, ale nie tylko ludu, ale i władzy, a za przyjaciół obraliśmy sobie Francuzów.
Ludwik, terapeuta. Grażyna, nauczycielka. Ludwik żeni się z Grażyną po nieudanym związku z Iwoną. Grażyna jest zakochana w Adamie. Ale.. Jeżeli było jakieś "ale", to po pięćdziesięciu latach małżeństwa tych dwoje dostaje szansę, by swoją niewiarę i nieufność rozwiać.
Początkowo zdumienie. Stop! Co tu się dzieje? Pytam siebie, ale nic to, czytam dalej. A czytanie idzie mi doskonale. Pomysł, by raz mówiła Ona, raz On, żadnego offu, jest świetny. Lubimy oboje? Ja wybieram Grażynę.
Jakbyśmy mieli za mało dowodów na zwariowanie tej opowieści, to dodam, że byłą szansa na powstanie polskiego Harrego Pottera, a i Dan Brown chciał opisać Kraków (czy jakoś tak).
W pewnym momencie komedia (bo tak jest reklamowana książka) się kończy. Nie wiem czy mamy do czynienia z tragikomedią czy wręcz dramatem, ale ja śmiać się przestawałem. Jakbym poczuł się młodzieńcem z trądzikiem i pierwszymi napisanym wierszami do szuflady. Zacząłem się angażować, przeżywać, w końcu dopingować Grażynie (i Ludwikowi też trochę). Nie robiłem sobie przerwy, chyba, że na kolejną kawę i dawkę tytoniu. I tak jak zawsze, to bywa z (dobrymi) książkami, że kiedyś się kończą.
Miłoszewski bez Szackiego, po nowemu, jest w rewelacyjnej formie. Dźwiga ciężary, skaczę przez płotki i w dal, by potem okrążyć stadion, a zmęczenia nie widać żadnego. Może i on, podobnie jak jego bohaterowie, odmłodniał?
Młodość, nawet przewrotnie zdobyta, zawsze ma sens.
Nota: 8,5/10
Fot: Wyborcza.pl