Literackie zagadki


Wierszeje – Czesław Markiewicz, 102 strony (Dom Literatury w Łodzi, Łódź/ Zielona Góra 2018, seria: Biblioteka Arterii, tom 49)

Początkowo dałem się nabrać. Dałem się prowadzić autorowi za rękę. W każdym z wierszy szukałem literackich odniesień i odnajdywałem je. Z notatnikiem w dłoni zacząłem notować. Sporo tego. W pewnym momencie powiedziałem jednak: „Stop, basta!”. Bo nie czytam poezji Czesława Markiewicza, by zaliczyć semestr na polonistyce, lecz dlatego, że cenię dobre pisanie.

Prozę łatwo sklasyfikować, okrzyknąć „odkryciem” lub „gniotem”. Z poezją jest trudniej.
W poezji można ukryć wszystko i równie dużo pokazać. Czasami wystarczą do tego zaledwie trzy, cztery słowa. Garstka zagubionych fraz utkanych przy pomocy spójników daje nam wytchnienie, daje nadzieję.
Czesław Markiewicz, wręczając mi swój tom, ostrzegł, że „są to poetyckie felietony”. Po przeczytaniu orzekam: chciałeś mnie, autorze, sprowadzić na manowce. To jest poezja momentami nie tyle dobra, ile znakomita.
Ostatni raz w taki zachwyt wpadłem, gdy odkryłem dla siebie Piotra Matywieckiego. I to w jego wierszach odnalazłem łącznik z poezją Markiewicza.

Pomylone badyle brudnopisu -
ich korzenie schną w poprzedniej stronie,
zielone łodygi w następnej
a białe listowie wymazanej śmierci
już czeka w niczyjej pamięci.

Brak mi słów od życia lżejszych
aby je życie uniosło.

To Matywiecki, a teraz Markiewicz:

[…]
tak to się skończy:
pasikoniki będą podskakiwać w pokoju budząc niedźwiedzice
na przekrwionej szybie horyzontu. piekło będzie jak guzik
niebo jak pętelka. miejscowi będą marzyć o jakiejś argentynie
opędzając się od ostatecznych myśli padających jak muchy
na tutejszej pompie. a ja będę przewracał kartki podręcznika
do geografii w miejscu egzegezy właściwych palimpsestów.

Mnie to pasuje, mnie to współgra. Tak samo jak Białoszewski, gdy współzawodniczy z Houellebekiem. Bo to jest wymieszany i lekko wstrząśnięty świat Mrożka i Gombrowicza.
Jest taka książka włoskiej pisarki Laury Pariani, w której pisze ona tak: Śmiertelnie chory na astmę i na tęsknotę za „swoją” Argentyną, nadstawił ucha w szum wentylatora u sufitu i wyszeptał, zwracając się do osoby, którą kochał, a która nigdy nie była w Buenos Aires: „Widzisz, taka jest Argentyna” („Gombrowicz i Buenos Aires”, Kraków 2006).
Czy ten fragment prozy nie przypomina wam zacytowanego wiersza Markiewicza? Tak, tak już jest w tym tomiku, pełnym odniesień literackich. Można bawić się w literackiego detektywa. Można popełniać błędy, to nic! Bo można - czytając - poczuć się wolnym. Widać tu nie tylko oczytanie poety, widać też, jaką frajdę sprawia mu – jako erudycie – to, że niemal w każdym wierszu może się zabawić, „zapraszając” do tej gry wielkich i mniejszych pisarzy oraz (oczywiście) czytelnika.

Dawno nie sprawiało mi takiej satysfakcji czytanie poezji, która nie jest zlepkiem najczęstszych poetyckich wołaczy: Samotność, Miłość, Nadzieja, Cierpienie, Śmierć. Nawet jeśli Markiewicz zahacza o takie rejestry, to czyni to niczym literacki dżentelmen. Widać, jaką radość czerpie z tego pisania. A czytelnika to cieszy, bo nie ma w tym tomie niedoróbek, amatorszczyzny i młodzieńczych aktów strzelistych.
Jest natomiast wyrachowanie wsparte pychą. A wyrachowanie i pycha są wrogiem poezji. To jakby założyć na niektóre wiersze i ich frazy kaftan bezpieczeństwa. Markiewicz zdaje się wtedy mówić: Nie obchodzi mnie, jak przyjmiecie to pisanie, patrzcie lepiej, jaki jestem mądry i oblatany, jak dużo wiem, jestem od was lepszy, rozumiecie!? 
Gdy tak odczytuję poezję, to wiem, że autor pisał to „tylko dla siebie”. I nie jest gotowy na krytykę, na dyskusję. Dzięki Bogu takich wierszy jest zaledwie… pięć. Reszta trzyma poziom i „nie wywyższa się”. Jest zaproszeniem do dyskusji. Stanowi jednak pole minowe, bo gdy podczas czytania wydawało mi się, że wiem, skąd pochodzą cytaty, nawiązania, nagle w puencie autor mnie zaskakiwał, wybijał z rytmu poszukiwań. Ale moje porażki przyjmowałem z uśmiechem, by dalej trwać przy „Wierszejach”.

Zauważyłem, że ten tom był zgłaszany do najważniejszych nagród poetyckich w tym kraju. Że czytano go i w Krakowie, i we Wrocławiu. Nie przebrnął dalej przez selekcję, co nie oznacza, że jest gorszy od tej poezji, która została wywyższona. Bo Markiewicza nie da się przeczytać w jeden wieczór do poduszki. Nie da się nawet w dwa popołudnia. Najlepiej czytać ten tom fragmentami i na wyrywki. Pomyśleć, przemyśleć, odłożyć, by potem na głodzie znowu do niego wracać. Właśnie tak czytałem „Wierszeje”.

matki ojcowie i dzieci od dawna nie żyją słowa
ich piosenek owszem robert zimmerman jest z twarzą
oraz otwartymi oczami na środku graffiti z rozkrwawioną
tarczą dawida na ścianie garażu za biedronką

Zgadzam się – jak mówił ostatnio u mnie na blogu poeta i prozaik Jakub Winiarski – z Baudelaire’em, który przekonywał, że człowiek, który jest w stanie wytrzymać dzień bez przeczytania choćby jednego wiersza, jest świnią.
Nie chcąc być świnią, czytam Markiewicza i zachęcam Was do tego samego, bo warto ukryć się w cieniu dobrej poezji.


Nota: 8,5/10 

Ilustracja: Jarek Holden G. (c).

popularne