Szukanie bliskości



Powrót do Reims – Didier Eribon, 224 strony, tłum. Maryna Ochab (Karakter, Kraków 2019)

Sposób napisania tej książki upoważnia mnie do stwierdzenia, że jest to jeden z najważniejszych tytułów, które przeczytałem w tym roku.
Taki wstęp obliguje mnie, bym użył litanii literackich komplementów. Może – między słowami, zdaniami – będę wylewny, ale mój zachwyt nie jest jedynie kalką pochwał wyczytanych w rekomendacji wydawcy.
Czytamy w niej m.in., że jest to książka o wykluczeniu społecznym, bo autor, francuski socjolog i filozof, miał na koncie wiele książek, między innymi biografię Foucaulta, gdy uświadomił sobie, że o ile przez lata zajmował się wykluczeniem i homofobią, o tyle nigdy nie przeanalizował tego, co naznaczyło całe jego życie: podziału klasowego i biedy. Wraca na prowincję, do rodzinnego domu i opisuje wszystko to, czego zawsze tak bardzo się wstydził i przed czym uciekał: poczucie krzywdy, upokorzenia, potrzebę społecznego uznania.
Mógłbym po tym cytacie zakończyć swoje pisanie, bo zgadzam się z tym opisem, ale zupełnie coś innego mnie w tej opowieści dotknęło. To, co dzieje się we Francji, dzieje się także w Polsce, Grecji, Hiszpanii. Nawet gdybym wymienił jeszcze kilka krajów, nadal nie byłbym kompletny w opisie. Bo nakreślony obraz współczesnego społeczeństwa to jedno, a obraz relacji rodzinnych to coś, co ujęło mnie najbardziej.

Didier Eribon posłużył się swoim życiem, by widzieć szerzej i więcej. Ten tekst jest niby-esejem, ale traktuję go jako wyjątkową opowieść. Doceniam tak opisany krajobraz. Autor porusza się w swoim pisaniu jak skoczek na szachownicy. Co chwila myli tropy i pokazuje nowe płaszczyzny życia swojego i innych.

Kilka miesięcy temu miałem pomysł, by wrócić na stałe w swoje rodzinne strony. Chciałem zrozumieć, co mnie stamtąd wyrwało i co na nowo mnie tam ciągnie. Eksperyment się nie udał, bo wytrwałem tylko dwa miesiące. Ale dzięki lekturze „Powrotu do Reims” wyobrażam sobie, jak mogło się to skończyć, i czuję, że nadal wiele jest jeszcze możliwe.

Wychowałem się na kaszubskiej wsi, gdzie w moim dzieciństwie ludzie, gdy nie chcieli, bym wiedział, co sądzą o mojej rodzinie, mówili albo po kaszubsku, albo po niemiecku. Gwarę pojąłem szybko, z niemieckim poradziłem sobie dopiero jako dorosły.
Mój ojciec był milicjantem, mama należała do Stronnictwa Demokratycznego, zatem ludzie mieli o czym dyskutować. A i moje relacje z ojcem – tak jak i w tej francuskiej opowieści – są/były fatalne. Ale nie wiem, czy potrafiłbym tak jak pisarz ująć to w socjologiczne nawiasy.

Początkowe stwierdzenie, że źródło nieszczęść i potknięć życiowych wiąże się z ojcem, z czasem się rozwarstwia. Nie ma pełnego rozgrzeszenia dla jego poczynań, ale pojawia się zrozumienie, a w następstwie – wytłumaczenie.

Truizmem jest pytanie, które jednak zadam: czy potrzebna jest strata, śmierć, by doszło do analizy, do zbliżenia? Na ile naprawdę to, co napisał Eribon, zadziało się w nim, a na ile jest książkowym scenariuszem? Nie posądzam jednak autora o hipokryzję, bo to, jak pisze i o czym pisze, brzmi wiarygodnie.
Fragment, w którym przywołuje historie, gdy jego ojciec był w stanie bronić jego racji przed mieszczańskim, skostniałym otoczeniem, robi wrażenie. Pisarz posądzał ojca o silną homofobię, dlatego ze swoją seksualnością uciekł do Paryża. To tam mówił i pisał, że jest gejem. I gdy ojciec zobaczył „takiego” syna w telewizji, nie było oburzenia, była rodzicielska duma.
Oczywiście ta scena umożliwia pisarzowi rozpisanie na wiele głosów tego, co dzieje się w wielu rodzinach, domach – nie tylko francuskich.

Niemal wszystko, co dotyczy zmarłego ojca, starej matki czy porzuconego rodzeństwa przeradza się w obraz globalny. Czy taki ekshibicjonizm nie jest przekroczeniem pewnej granicy? Czy nie lepiej było „to wszystko” wymyślić? Ale czy wtedy autor – socjolog i filozof – brzmiałby przekonywająco? Nie wiem, lecz na przykładzie tej książki pojawia się pytanie: skoro w Polsce codziennie ukazuje się około osiemdziesięciu tytułów książkowych, to dlaczego nikt dotąd nie napisał czegoś podobnego? Odkryć siebie, by zrozumieć innych – to jest naprawdę dobre literackie zadanie.

Chociaż… Dwa miesiące temu przeczytałem wyjątkową książkę – „Kontener” Marka Bieńczyka. Śmierć matki posłużyła pisarzowi do napisania traktatu o oddychaniu. O zaniechaniach i próbach naprawiania życia podczas snów i czynności najprostszych. Może w tej książce nie ma tak wyraźnego socjologicznego obrazu Polski, ale są kadry z życia człowieka wrażliwego, który w poczuciu straty zaczyna szukać oddechów w innych, tych, którzy zostali.

I czasami też Oldze Tokarczuk udaje się scharakteryzować więcej, niż widzi zwykły śmiertelnik. Nie tyko w moich ukochanych „Biegunach”, ale także w niektórych z ostatnich „Opowiadań bizarnych”.
Wydawnictwo Karakter rzadko jednak drukuje Polaków. Ważne natomiast, że ich wybory są tak przejmujące trafne. Zmuszają nie tylko do myślenia, ale też do przewartościowania własnego życia.
Nota 9/10


popularne