Ślady lisa



Dziwka – Anna Mazurek, 360 stron (Korporacja ha!art, Kraków 2019)

Przeczytałem tę książkę w jeden dzień. I nie chełpię się tutaj tempem swojego czytania czy też nadmiarem czasu. Sprawa jest poważniejsza.
Tej książki nie da się odłożyć na bok, by poczekała. Ostrzegam, że jeśli ktoś przerwie czytanie „Dziwki” w okolicach 250 strony, to potem może być bardzo zaskoczony. Wszystko, co zdawało się wyjaśnione, takie nie jest.

Zwykle, gdy czytam, robię zdawkowe notatki. Na marginesach, na stronach tytułowych, na biletach kolejowych. Gdzie się da. Pomaga mi to potem ogarnąć całość. Przyswoić jeszcze raz to, co zostało we mnie po lekturze. Kilka fraz, scen. To jakaś odmienność lub irytujący truizm.
Gdy czytałem „Dziwkę”, pisałem po kolei: Ordynarny seks. Makabryczna śmierć. Młodość. Popaprane dzieciństwo. Gwałt. Karkołomne relacje na linii ojciec–córka. „Miasteczko Twin Peaks”. „Dekalog” Kieślowskiego. Filmowe skróty. Kadry oniryczne.
Mógłbym tak długo wymieniać. Ja się w tych w krótkich zdaniach i równoważnikach nie gubię. Rozpoznaję swoje stany podczas czytania. Wiem, co potem chcę o książce napisać. Bo to moje „pisanie na serwetkach” to literacki bryk. I zawsze ten sposób działał. Sprawdzał się. Własna instrukcja obsługi książki.
Ale tym razem mam kłopot. Mam farfocle w głowie.

Mógłbym napisać tak: Brutalnie zamordowana młoda kobieta. Bestialski popis ludzkiej podłości. Taki jest początek. Jak u Hitchcocka. Potem mamy pejzaż miejsca i ludzi. Od pogrzebu zaczynają się dziać rzeczy dziwne, ale literacko zrozumiałe. Przyjaciółka próbuje wyjaśnić przyczynę zabójstwa, stara się otworzyć ostatnie dni. Weronika to ta, która nie żyje. Marianna to ta, której zależy na prawdzie. Pojawiają się zdarzenia i postaci jak w skandynawskim kryminale – dobrze sportretowane, ze swoimi tajemnicami i fobiami. Czyta się, ale szału nie ma.
Mógłbym napisać też tak: Jest szał. Anna Mazurek debiutuje „Dziwką” i jest to debiut wybitny. Osnowa to wątek kryminalny, ale gdy orientujemy się, że Marianna jest reżyserką, to łatwiej nam tę opowieść dla własnych potrzeb nazwać. To filmowa, psychologiczna jazda po wertepach lęków, wyobrażeń, snów i narkotycznych omamów. Być może fabuła dzieje się tylko w głowie Marianny. Może całość emitują na YouTubie? Może każda śmierć w tej książce jest tylko generalną próbą przed ostatecznym? Nic nie jest na pewno. Nawet kobiece traumy, męskie pijaństwo i zboczenia. Każdy każdego widzi, nagrywa, podsłuchuje, dotyka, każdy się o każdego ociera.

A wokół lisy. Tak, lisy są realne. One na pewno wchodzą do śmietników, pod koła samochodów, pod nogi, gdy uciekamy i wywracamy się. Gdy przyglądamy się własnemu życiu.

W filmowym „Dekalogu” Kieślowskiego i Piesiewicza w każdym odcinku pojawia się Artur Barciś. Może jest chrystusowym szpiegiem? A może Jezusem, diabłem, przeznaczeniem, pragnieniem, marzeniem, wyobrażeniem? Kimkolwiek jest, to jego kilkusekundowa obecność świadczy o genialności autorów tej telewizyjnej opowieści.
Anna Mazurek też ma swojego świadka wydarzeń. Jest nim właśnie wspomniany lis.
Nie ukrywam, że pojawianie się go co jakiś czas w tej opowieści robi piorunujące wrażenie. Uruchamia wyobraźnię. Ten literacki trik zasługuje na spory szacunek.

W opowiadaniach Sarah Hall („Madame Zero i inne opowiadania”, Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2019) też pojawia się rude zwierzę z kitą. Płochliwe, ale zarówno przebiegłe i pewne swojej tożsamości. U Hall dzieją się rzeczy magiczne. Kobieta przemienia się w lisa, a jej mąż stara się o lisicę dbać. Najpierw trzyma ją w domu i opiekuje się nią, ale z czasem się poddaje. Zwraca jej wolność. Potem pojawiają się młode. Czy mężczyzna jest ojcem lisków? Co powinien zrobić? Jak się zachować?
Piszę o tym, by was zachęcić, byście lekturę „Dziwki” uzupełnili właśnie o nowelę „Pani Lis”. Może wówczas metafizyka, która gości w tej literaturze, stanie się łatwiejsza do przyswojenia.

Można też całe pisanie Anny Mazurek porównać do świetnego serialu, jakim jest „Miasteczko Twin Peaks” Davida Lyncha. Tam też mamy narkotyczne wyobrażenia, tajemnicze śmierci, umiłowanie zwariowanego seksu i ciągłych podróży, które dostarczają kolejnych zagadek.
Jednak jakichkolwiek będziemy szukali porównań, jedno jest pewne: „Dziwkę” należy przeczytać i przeżyć po swojemu.

Jest w tej książce mnóstwo fragmentów, które robią wrażenie, które wręcz pobudzają zmysły, ale mnie szczególne uwiódł samochodowy rejs Marianny i jej towarzysza Słonecznego. Jadą niby bez celu, ale jest w tej opowieści jakaś magia, tajemnica i ochota wyzwolenia się. Zrozumienia samej siebie. Może scena ze spaleniem domu rodzinnego jest trochę sztampowa i przewidywalna, ale w tej narracji ma ona sens. Trzyma się literacko kupy.

Moje regały, biurka, stoliki są zawalone książkami. Po co tego tyle? Jak pisze Jacek Bierut, błyskotliwi i żądni sławy ogłosili śmierć literatury tak dawno temu, że nawet się już z tego nie śmiejemy. Nie ma dnia, bym o tej „śmierci” nie słyszał, nie czytał, nie dumał nad nią. I wtedy w moje łapska wpada rzecz świeża, debiutancka, a ja się zachwycam i o kryzysie, o śmierci natychmiast zapominam.
Czytajcie „Dziwkę”.

Nota: 9/10 


popularne