Ból dojrzałości



Klub snów – Katarzyna Michalczak, 232 strony (Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2019)

Koniec biadolenia, że nie wydaje się opowiadań, że to rzadki przywilej polskiego rynku wydawniczego. Jestem gorącym zwolennikiem krótkiej formy i coraz częściej nowele do mnie trafiają.
Wydawnictwo Cyranka wraz z Katarzyną Michalczak zadebiutowali udanie. Pierwsza książka nowej oficyny robi wrażenie. Może nie oszałamiające, ale pozwalające złapać oddech i poczuć siłę pisarstwa autorki, która poetycką prozą opowiada fragmenty życia swoich bohaterów.

A nic nie zapowiadało, że te krótkie formy mi się spodobają, a to dlatego, że pierwsze strony wzbudziły we mnie przerażenie. Gdy narratorka dziewczynka zarzeka się, że za każdy zły uczynek przeprosi Boga, to pomyślałem: „Za co ja się chwyciłem?”. Nic nie wiem o nowym wydawnictwie, o pisarce. Może to jakieś nawiedzone pisanie w nawiedzonym kraju. Szybko się okazało, że to tylko gra. Formuła opowieści. Nic zdrożnego, nic naciąganego.
I tak jest też w dalszej części. Czytelnik może wprawdzie czasami poczuć niedosyt, bo opowiadania urywają się w trakcie życia, są jakby niedopowiedziane. Ale czy właśnie nie na tym polega siła tej książki? Nic nie jest oczywiste. Wszystko może mieć swój ciąg dalszy. Autorka, która jest doktorką socjologii, umiejętnie prowadzi nas za rękę, by w pewnym momencie puścić i pozwolić na własne interpretacje, skojarzenia, porównania.

Z całego tomu składającego się z trzynastu nowel najmocniej zapadło mi w pamięć opowiadanie zatytułowane „Mój piękny ogród” – historia trójkąta, związku splecionego z zagubionym poetą; całość podszyta seksualnością. Wszystko w tym tekście dzieje się powoli. Krok po krok następuje rozpad relacji między małżonkami. Ważniejsze stają się praca i czytanie książek. Wcześniejsze marzenia, wyobrażenia – w wynajmowanym domu z ogrodem – bledną. Stają się zamiast wiosennych jesienne. Do tego dochodzi jeszcze skomplikowana relacja między przyjaciółmi. Kobieta zdaje się zbędna, niepotrzebna. Jak kwiatek do kożucha. A gdy przyjaciel poeta na swój sposób gubi się i wariuje, to jest szansa na obudowanie relacji w małżeństwie, ale wtedy z kolei przychodzi sukces zawodowy i znowu spycha na bok uczucia, seks, wspólnie spędzany czas. Nic nie jest takie, jakim powinno być. Koniec jest przewidywalny. Ale spisany po mistrzowsku. Następuje kres związku. Każdy szuka nowości, by zapomnieć o tym, co wydawałoby się pewnym planem na najbliższe lata.

Podobnie jest w „Bad command or file name”, „Śniło mi się, że spadłaś w przepaść” i w „Rzeka czy jezioro”.
Katarzyna Michalczak jest bacznym obserwatorem. Można w jej pisarstwie dostrzec to, co najistotniejsze, czyli rys psychologiczny i socjologiczny. Jej teksty nie są oderwane od rzeczywistości.
Nie mam nic przeciwko fantazjowaniu w stylu Stanisława Lema, ale w tym zbiorze realność jest właściwym wyborem. Nawet gdy pojawiają się sny, to nie są one „z czapy”, a stają się właściwym uzupełnieniem toczącej się akcji.
Jest w tych opowiadaniach coś z mojego ukochanego „Buszującego w zbożu”, ale częściej w wersji kobiecej. Postaci Michalczak – podobnie jak bohater Salingera Holden – nie radzą sobie z perspektywą dorosłości.
Dojrzewanie jest wyborem, smakuje, a niewinność z tego wynikająca sporo wybacza. Życie dorosłe zaś nie znosi błędów. Konsekwencje złych wyborów są niemal natychmiastowe. Nie ma za kim się skryć, bo rodzice zostali uwolnieni, nie da się ich obarczać błędami własnego życia.
Dorosłość – zdaje się mówić pisarka – to pasmo nieszczęść i egzystencjalnego bólu. W dzieciństwie można było złapać oddech, śmiać się lub płakać z podejmowanych wyborów. A teraz? Teraz brakuje tchu. Trzeba pędzić do pracy, do domu, na zakupy, na miłość, na seks, na odpoczynek, kawę, wino. Czas jakby przyspieszył. Nie ma mowy o niewinności. Każdy czyn podlega ocenie. Za każdy występek trzeba płacić najtrudniejszą z walut, czyli lękiem o przyszłość. To bardzo dobrze spisany obraz samotności w tłumie.

Poza psychologicznym przekazem wrażenie robi sposób napisania tego tekstu. Język niby powszechny, a jednak tak użyty, że skłania do refleksji.

W „Siódemce 7. Holdena” pytam o kondycję rodzimej literatury. Pojawia się wiele głosów, że dopadł nas kryzys. Że mamy przesyt wydawanych książek. Przerost treści. A jednak gdyby nie ta mnogość, to czy opowiadania Katarzyny Michalczak by się ukazały? A dobrze się stało, że trafiły do księgarń. Jestem ciekawy, jak – po tak udanym debiucie – autorka poradzi sobie z tekstem nie tyle dłuższym, ile bardziej skondensowanym. Niecierpliwe będę wypatrywał kolejnych prób pisarskich Katarzyny Michalczak.

Nota: 8/10



popularne