To boli


Ulga. Natalia Fiedorczuk, 272 strony. (Wielka Litera, 2018)

Gdy boli życie? To uciekamy, pędzimy, wspominamy. W następstwie najczęściej przegrywamy.
Nie chcieliśmy się poddać. Walczyliśmy. Polegliśmy, bo nikt nie dostrzegł naszych starań, naszych strachów. Zamilkliśmy. Cisza. Zatrważająca, potworna cisza. Koniec.

Pisanie Natalii Fiedorczuk jest jak buldożer. Wyniszcza. Bohaterów, czytelnika. Potem są sny. Wspomnienia. Ucieczka od bólu.
Ulga jest tak mocna, że pozbieranie się po niej nie przychodzi łatwo. Marnowanie czasu. Nie da się tego zapomnieć. 
Karolina ma w sobie tyle bólu, niespełnienia. Stara się o siebie walczyć. Wspomnieniami do miłości, z której nic nie wyszło. Bo on stchórzył. Do matki, która umarła, gdy ona miała zacząć nową pracę. Umarła i nie spełnią się już  marzenia o rozmowach, przytulaniu, patrzeniu sobie w oczy.
Wspomnienia jak slajdy, jak zdjęcia w smartfonie. Jej album to patchwork. Wiele elementów, żadnej całości. Puzzle życia.
A może Bóg da rade? Pomoże? Weronika, byłaby zła. Śmiałaby się z córki. Ale Karolina nie ma wyjścia, tak jej się zdaje. Musi się ratować. Zmienić, odmienić, zamienić. Może całe życie wymienić. Każde rozwiązanie, aby zapomnieć. Aby wymazać, zamazać, wyrzucił z głowy: gwałt! 
Ale Jacek wie swoje: - To nie był gwałt, to moja samoobrona. Przed wilkami wyłażącymi z głowy, z brzucha żony, kochanki, sąsiadki. Wszyscy przeciwko niemu. Nawet dragi nie pomagają zapomnieć.
Whisky wcale nie ułatwia zasnąć. Wszystko się budzi. Wspomnienia... Utrapienia. Kreska. Ulga. Chwilowa.

Zaczyna się w Berlinie. Mieście utraconym. Kończy w Warszawie. Mieście z boazerii. To tylko dekoracja. W środku bohaterki wciąż wybuchają wspomnienia. Są jak wrzody. Ropieją. Wtedy gdy roni. Raz, drugi, trzeci i ten potworny czwarty. 
Obok niej ludzie niemal podobni. Każdy z czymś i o coś walczy. Wszyscy przegrywają.

Jeżeli poprzednia książka Natalii Fiedorczuk była "mocna", to co mam napisać o Uldze? To jest ekstremalna literatura. Niektórzy zaszufladkują ją do kobiecego pisania. Ja etykietek nie znoszę. Albo coś jest dobre, albo ląduje w śmietniku, z tyłu głowy. Ta proza zostaje w środku. Mocno. Zbyt mocno.

"Złe emocje są naszym wewnętrznym wrogiem". Napisana Karolina o tym wie, ale jak poradzić sobie z krzykiem, który rozrywa ją od środka? Jest na krawędzi. Nie potrafi się cofnąć. Gdy przyznała się innej, że została zgwałcona, to była pewna, że weszła za szczyt. Została jednak zepchnięta. W czeluść.

Książki robią ze mną co chcą. Władają mną. Wędrują w krwiobiegu. Czasami wyniszczają. Bo to nie jest fantastyka. To kawałek życia. Jak krojony chleb. Kromka po kromce.
Takie pisanie na pewno zostanie dostrzeżone w przyszłym roku przez selekcjonerów nagród. Czytelnicy jednak mogliby zrobić coś więcej. Dostrzec w tej książce swoje poranione życie. To nie musi się tak kończyć. To może być dopiero początek. Tylko czego?

Nota: 8/10

Obok okładki Wielkiej Litery, zdjęcie mojego autorstwa, Poznań 2010; Jarek Holden (c).

popularne