Ludobójstwo, o którym trzeba rozmawiać. Pisać
Dzisiaj narysujemy śmierć. Wojciech Tochman, 152 strony. (Czarne, 2010. Wydawnictwo Literackie, 2018)
Są książki, które zalegają w głowie, ale ich się nie dotyka. Odkładałem reportaż Wojciecha Tochmana zbyt długo.
Kilka dni temu rozmawialiśmy z Synem o Afryce. Fascynuje go. Zaraz potem włączyłem Legimi. Kilka godzin. Drugie wydanie Wydawnictwa Literackiego; Dzisiaj narysujemy śmierć przeżyłem, przeczytałem.
Książka dostrzeżona, nagradzana, nie można przejść obok niej. Obojętność oznaczałaby nie tyle brak empatii, co w ogóle zanik człowieczeństwa.
Tutsi - 14 procent.
Hutu - 85 procent.
Pigmeje Twa - 1 procent.
Rok 1994. Rwanda.
6 kwietnia - początek, a potem koniec w lipcu. Ludobójstwo.
"Trzask rozłupywanej maczetą głowy brzmi jak trzask rozłupywanej kapusty"
Zamordowano około miliona osób. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Rodziny. Wsie. Całe pokolenia.
Szacunki mylą i gubią się, gdy pytamy historyków, a także Wojciecha Tochmana - ile zgwałcono kobiet, ile zarażono AIDS? Na pewno setki tysięcy.
Autor pyta: (...) "gdzie jest granica między mówieniem prawdy, a epatowaniem?" Teraz już nie wiem gdzie, ale wyczuwam ją. Jako wieloletni redaktor, zwykły śmiertelnik i jak (mam nadzieję) każdy z czytelników. W Dzisiaj narysujemy śmierć nie przekroczono tej granicy. Granicy demarkacyjnej między życiem a śmiercią. Podłości nie da się w tym wypadku zmierzyć, ocenić. Można starać się patrzeć na nią z boku, a świat po ludobójstwie w Rwandzie powinien się zmienić. Świat powinien się skończyć. Nic takiego się nie stało. Jak donosi mój Syn, a wtórują Mu światowe media: Rwanda jest dzisiaj jedną z najbardziej rozwijających się gospodarek Afryki.
A co z przeszłą, tą z 1994 roku, gospodarką śmierci?
Nie ukrywam, że styl napisania tego reportażu zasługuje na najwyższy szacunek. Jest literacki, wręcz poetycki. Nie jest wymysłem dziennikarza mądrali, który przywołuje światowe raporty i suche relacje uczestników. Zwłaszcza, że słowo "uczestnik" jest w tym wypadku bardzo niezręcznym sformułowaniem, wręcz niedozwolonym.
W tym tekście mamy ofiary, katów, obserwatorów, tchórzy, bohaterów. Mamy ludzkie cierpienie opisane dosadnie i dokładnie. Z szacunkiem dla tego co tłamsi życie i tych którzy przeżyli.
Nie będę charakteryzował konfliktu w Rwandzie, jego źródeł i następstw politycznych. Tochman czyni to starannie i rzetelnie. Ponadto jest sporo literatury (także w sieci) by dowiedzieć co się stało wtedy w 1994 roku. Dlaczego TO się stało? Niektórzy próbują, starają się znaleźć odpowiedź, ja nie pojmuję żadnego wytłumaczenia.
Leonard - przyjaciel, ofiara, ocalony, student, tłumacz. Mężczyzna, który swoje świadectwo zdradza Wojciechowi Tochmanowi etapami, latami.
Są i inni. Ale większość z Nich zamilkła. Pozostały zdjęcia. Nic więcej. Personalia giną w zgliszczach kości.
Sporo miejsca dziennikarz poświęca tragedii kobiet, zwłaszcza tych, którym udało się przetrwać. A ich trwanie jest jak udawanie. Żyją na próbę. Przez przypadek. Zgwałcone, naznaczone, chore. Wieczne sieroty i wdowy.
Ich relacje są tak przejmujące, że lektura tej książki ciurkiem staje się zbyt trudna, zbyt bolesna.
Jest i głos morderców, katów, ich maczet, karabinów i ich złych oczu i dusz.
Rwanda podobno się pogodziła. Narodowo zjednoczyła. Ekonomicznie odbudowała. I co z tego skoro większość świata ludobójstwo w tym kraju kojarzy z amerykańskimi filmami? Nie ma rozmowy o upadku ludzkości, jest dysputa o grze konkretnych aktorów.
Bo milczenie, ślepota zastępują współczucie, pomoc, zwykłą empatię.
By napisać taką książkę, trzeba mieć niebywałą psychikę.
Wielki Szacunek dla Autora.
Nota: 9,5/10