Egoizm, samotność i strach
Konające zwierzę. Philip ROTH, 176 stron. Tłumaczenie: Jolanta Kozak (Wydawnictwo Literackie 2016)
PHILIP ROTH (19 marca 1933 - 22 maja 2018 roku)
Prywatny hołd (tekst jeszcze bardziej osobisty)
Co mogłem zrobić po Jego Śmierci? Napić się? Chętnie.Niewykluczone. Ale to tylko słowa, gadanie na zbędną potrzebę. Przez dwa dni łaziłem sam ze sobą i ze wspomnieniami. Pytałem i pytać będę do końca swoich dni: - Kim jest dla mnie Philip ROTH? No, kim?
Przyjacielem.
Niespełnieniem.
Wzorem.
Snem i omamem.
Na pewno jest słowem.
Wybór był oczywisty; albo sięgnę po Kompleks Portnoya lub Konające zwierzę? Nic innego nie byłoby właściwym prywatnym hołdem złożonym na odrapanym balkonie w Zielonej Górze, w pociągu relacji ZG- Poznań Główny i na ławce w parku, na której studentka wkuwała zagadnienia ekonomii. Tak czytałem Konające zwierzę kilka dni temu. Pierwszy raz w 2009 w kawalerce na Łazarzu, by potem tę książkę oddać jakieś młodej dziewczynie, która pozowała mi do zdjęć.
Gdy nakręcono Elegię, wiele dziewczyn poznało SŁOWA Philipa ROTHA. Nagle setki z nich chciały poznawać... literaturę.
Kompleks to książka wyjątkowa. Miałem wągry na twarzy, gdy pierwszy raz w życiu mnie dopadła. Ten egzemplarz mam do dzisiaj, rozpad się (niczym wątroba) i co jakiś czas zapominam o zakupie taśmy i chwyceniu nożyczek. A prawda jest taka, że Kompleks zbyt wiele by dzisiaj mnie kosztował. Młodość w moim wieku już nie jest wskazana.
Zwierzę, a czy ono jest dozwolone, teraz? Tak, chyba tak. Zawsze, i dziewięć lat temu, i dzisiaj czuję się jak konający on, zatem masochistycznie dokonałem wyboru, który na cztery dni rozłożył mnie na łopatki. Jakbym zapomniał się w zapominaniu, rozchełstałem to co było, jest i wielkimi krokami się zdarzy. Jakbym chlał od rana do nocy, jakbym psychotropami bawił się niczym koralikami na gumce i po kolei bez opamiętania zajadał depresje.
Ten tekst jest osobisty. Bo ta książka jak jedna z niewielu stała się dla mnie katechizmem. Zaglądałem do niego rzadko, ale gdy to już się stało, zawsze to samo: życiowy przewrót.
Nie, nie - nie rozkoszuję się erotyczną nutą, to nie jest ta struna, która mnie porusza. To nie ona dźwięczy, chociaż bardzo lubię ten cytat:
"Czy osoba dowolnej płci jest w stanie oczarować nas, jeśli w obcowaniu z nią nie ma podtekstu erotycznego? Jak inaczej można człowieka oczarować? Nijak."
Te nuty, które staranie ROTH dobrał, by struny wydobyły z nich melodię to błahość, ale i sens życia:
miłość, samotność, zazdrość, relacje ojciec-dzieci (najczęściej porzucone), ulotność chwili, egoizm, tęsknota i umieranie. Zmieścić to wszystko zaledwie na 176 stronach! Tak, to jest sztuka. Bo w Konającym jest też pisanie, granie, malowanie, czytanie. Tak, to jest życie.
I to wszystko okraszone "światem wolnorynkowego seksu" i opisem rewolucji obyczajowej lat sześćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych. I związek starca z młodą nimfą. I syn zdradzający mający żal o zdradę. I męska przyjaźń. I?
Mnie w tej, jak każdej książce ROTHA, fascynują dwa zjawiska, dwa stany: samotność i egoizm. Całe moje życie ten niewielki zbiór z dopiętym strachem idzie za mną jak cień, jak zmora. Jak nagroda i kara.
ROTH lubi powtarzać, "że nic nie jest na własność". Ubiera czasami to w słowa mniej dosadne, ale myśl pozostaje, a mnie - jego wyznawcę - dusi i zniewala. Zwłaszcza, że toczę odwieczny spór z pisarzem, krzycząc do środka i na zewnątrz, że egoizm jest niezbywalny, a skoro on to i samotność, co powoduje, że i strach ma się w wyśmienitej formie.
Mógłbym tak pisać i pisać, użalać się lub głosić peany na cześć Autora. Ale wiem, że moje pisanie jest tylko formą, próbą ratowania myśli z przeszłości, z teraz i tych niebawem nabytych.
Czy gdybym nie czytał ROTHA (kiedyś namiętnie, by potem rozdawać jego książki jak pocztówki) mój świat byłby inny? Oczywiście, głupie pytanie! Ważniejsze jest to: - Czy poradziłbym sobie bez Jego słów? Nie.
(Obok okładki Wydawnictwa Literackiego - kadr z filmu Elegia - film.onet.pl)