Surrealizm jest piękny
Gattora. Życie Leonor Fini. Dorota Hartwich, 448 stron. (Wydawnictwo Iskry, 2018)
Dorota Hartwich, romanistka, filozofka, krytyczka sztuki, redaktorka, wydawczyni. I wreszcie autorka niebywałego dzieła: Gattora. Życie Leonor Fini. Biografia, po której przeczytaniu świat nabiera surrealistycznych barw, kolorów snu. Surrealizm jest (naprawdę) piękny.
Książka wielobarwna, ale prowokująca. Skandalizująca wiedzą i uczynkiem.
Niesamowita przygoda dla każdego kto dopadnie te wspaniale wydane i zredagowane karty historii. Strony jak obrazy, jak "liście wierszy" zapomnianych.
"Uciekałem przed Tobą w popłochu,
Chciałem zmylić, oszukać Ciebie -
Lecz co dnia kolana uparte
Zostawiały ślady na niebie
Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze niebieski
(...)"
Jeździec, Jerzy Liebert
Krok w krok. Machnięcie pędzlem tu, tam, wtedy. Zdjęcia, wspaniałe i ich niesamowici autorzy. Pisanie. Wierszy. Dramatów. Poematów. Tekstów krytycznych. I moda. I teatr. Galerie, garderoby. Pokoje, sutereny. Plaża, klasztor.
Wymieniam i wciąż oczarowany gubię się w bogactwie poznanego świata. Świata Leonor Fini.
Po przeczytaniu książki wpadłem na pomysł, że gdy znowu do niej powrócę, to dokonam sztuczki, zabiegu, który ułatwi mi czytanie. Otóż zacznę od przypisów. A dokładniej od not biograficznych. Jak wielu wspaniałych ludzi tam jest. Rozmarzyłem się jak dzieciak: - Chciałbym ich poznać, porozmawiać, a nawet dotknąć. Po chwili przychodzi otrzeźwienie. Tak! Dzięki pracy Doroty Hartwich nie tylko poznałem bohaterów bohemy, ja w pewien specyficzny sposób ich poczułem. Dostrzegłem ich zalety i wady. Dokonałem niewielkiego bilansu ich tworzenia i burzenia konwenansów.
Czy dzisiaj TACY artyści są? Czy mają szansę tworzyć i być wolnymi, nie wkładanymi do szuflad i wiader?
Nie demonizuję teraźniejszości, nie chcę popadać też w przesadny zachwyt nad czasem przeszłym, ale ton, narracja książki powoduje, że czytelnik albo ją odrzuci albo jest zauroczony, a potem miłość. Do niej, jego, ich. Ludzi wolnych, a jednak skrępowanych zazdrością, brakiem pieniędzy, odpowiednich kontaktów...
Dorota Hartwich sposobem dodaje tej książce posmaku skandalu. Oczywiście na miarę opisywanych postaci, czasów i obrazów. Kolejni kochankowie, znajomi, wrogowie, przyjaciele, przypadkowi gawędziarze. Obok nich, zawsze z nimi Leonor Fini. A poddańcza miłość Konstantego Jeleńskiego jest tak pryncypialnie opisana, że z czasem to on staje się postacią pierwszoplanową. Nie w książce, ale w jej odbiorze.
Są i inni, których co dopiero poznałem albo Ci, których szanuję od lat i wciąż skrupulatnie próbuję się o nich czegoś dowiedzieć. Nowego, innego. Witold Gombrowicz, Jarosław Iwaszkiewicz, Henri Cartier-Bresson.
Gombrowicza cenię, tylko Dzienniki mi nie leżą.
Iwaszkiewicz jest tak pokręcony, że nie sposób się Nim nie interesować. (Dlatego cieszę się na czytanie Jego biografii, już wkrótce).
Henri Cartier-Bresson, to jeden z bogów świata fotografii. W jakimś sensie mojego kawałka podłogi.
Ale ja tu o innych, a na scenie przede wszystkim gra i zbiera owacje na stojąco: Leonor Fini.
Prawda jest taka, że przed lekturą miałem znikome, mgliste pojęcie o jej życiu i dokonaniach: - Była, to była, któż to w ogóle? - kpiąco jak dyletant głosiłem tezę nie do obrony. Dzisiaj po lekturze doskonałej biografii - będę to podkreślał do znudzenia - wiem, że taka Kobieta to cud. Cud życia i sztuki.
Czasami warto żyć tylko tylko dlatego, by poznawać właśnie Takich, Tych ludzi.
Serdeczne podziękowania dla Doroty Hartwich. Niewyobrażalne co dzieje się z człowiekiem po przeczytaniu tak dobrej literatury.
Stan uniesienia i pragnienia życia.
Nota: 10/10
Fotografia (obok okładki Wydawnictwa Iskry) - ze strony internetowej Fundacji Niezła sztuka