Ulica i zagranica


Złote lata polskiej chuliganerii 1950 -1960. Piotr Ambroziewicz, 240 stron. (PWN, 2018) 

Zależnie od wieku zasługujemy na Elementarz. 
Marian Falski obsłużył już pokolenia. (Ala ma Asa, a As ma Alę.) W moim wieku mam Złote lata polskiej chuliganerii. To naprawdę jest lepsze na przykład od zbioru opowiadań np. Pawła Sołtysa (sic!). 
Zamiast fikcji mamy fakty, materiały źródłowe, fotografie i inne potrzebne przybory. Książkę Piotra Ambroziewicza może nie każdy musi przeczytać, ale może. A zwłaszcza niedouczeni krytycy literaccy, niespełnieni pisarze i (a jakże) polityczni chuligani. 

Leopold Tyrmand ze Złym też w tej prozie gości. A zaczynam od niego, by dowieść, że warto studiować przeszłość. Nie tylko czytając Dzienniki. To subiektywny ogląd świata. W cudzym zwierciadle zawsze przegląda się trudniej, ale prawdziwiej. 
Piotr Ambroziewicz stara się nie oceniać, ale nie obwija w bawełnę. A, że Tyrmand to nie kryształowy bohater wiadomo od dawna, ale w tej mini-antologii widać to dobitnie. Moja sympatia dla Leopolda T. pozostaje bezmierna. Ale może czuję się lepiej, gdy czytam, że każdy z nas - nawet wielcy - schodzą na manowce.

Najzabawniejsze jednak są tu cytowane fragmenty szmatławców z okresu PRL. Chuliganeria według komunistycznych władz była poważnym problemem, a skoro partia mówi, to szczekaczki z gazet, radia i kroniki filmowej miały używanie. Co ci ludzie wypisywali, mówili, pokazywali? Często śmiałem się omiatając wzrokiem te brednie, ale z drugiej strony czy aby dzisiaj nie jest "trochę" podobnie? Od razu odpowiadam i ja, i po trochu autor: - jest analogicznie, biorąc oczywiście miarę na czasy, którymi zajął się Piotr Ambroziewicz. 

"Ulica i zagranica", hasło dzisiaj tak znane i przez niektórych hołubione, w tej książce jest jak myśl przewodnia, mimo że nie wypowiedziana. Bo kto był winny? Tak: bikiniarze i cykliści. Ale skąd się wzięli, kto nam ich dał? Imperialiści, oczywista.
Stany Zjednoczone swoją rewolucję obyczajową mieli dopiero zacząć, a w PRL-u były jednym z podstawowych wrogów. Oni i pozostali kapitaliści dobierali naszym młodym chłopcom skarpetki, krawaty, spodnie i hasła. Oni też "uczyli" ich kraść i mamić dziewczyny. A pić, kto ich uczył? No pewnie, że nie słuszna władza ludowa. 

Już od okładki zaproszeni jesteśmy w świat Lunatyków. Film z 1959 roku w reżyserii Bohdana Poręby ma swój urok i klimat. Lubię ten obraz, podobnie jak wiele innych z tego okresu. Ale ten, jak żaden inny jest o łobuzerii. Autor zaznacza - i słusznie - że antysemita i twardogłowy aparatczyk Poręba, w Lunatykach jest "normalny". Zachowuje się jak reżyser. Chciałoby się, rzecz: - I dzięki Bogu, ale co na to Bóg?
Bóg czuwa (sic!) nad dobrym pisaniem. Bo - uwaga zasadnicza - ta książka jest tylko historyczna z pozoru. To naprawdę podręcznik napisany ze swadą i ogładą. Momentami więcej tu literatury, niż historycznego zacięcia.
Dobrze, że PWN decyduje się wydawać takie rarytasy.
Nota:8,5/10

Fotografia obok okładki (oczywiście) mojego autorstwa Holden (c). 

popularne