Powidoki
Król. Szczepan Twardoch, 432 strony. (Wydawnictwo Literackie, 2016)
A może to wcale nie On TO NAPISAŁ? Małość.
Jakie to ludzkie, ale małe pozostaje małym. Może wewnętrznym wstydem?
Takich rzeczy zwykło się nie mówić, nie pisać. Bo jak to ma się do recenzji? Bo to wstydliwe, a może chore.
Czy to zazdrość, czy grafomański mit, że wielcy muszą być brzydcy?
Wczoraj, może z nudów, może z ciekawości (chyba to jednak było dzisiaj) dodałem do obserwowanych profil Szczepana Twardocha na Instagramie.
Jakże on piękny. Jest.
Jak Kostia Wilemann. A może jak Szapiro? Na pewno nie jest jak ja starzejącym, schorowanym brzydalem.
Pisać o fizjonomii pisarza? Cóż to za dziwactwo? Pomysł poroniony, cięty skalpelem zwidów i majaków. Mój to jest wytwór. Pomysł. Wybór. Właściwie wychodzi i wywodzi się z mojego myślenia o prozie Szczepana Twardocha. O mężczyznach pięknych, acz dziwnie słabych. Kobiecych Olbrzymach z fallusami. Czułość, ale i gangsterka. Delikatność, ale i szczególnego rodzaju siła. Nomen omen: twardość.
I muszą być kobiety złe i dobre. Tak jak na co dzień. Jak zawsze.
Musi być też życie wspomagane morfiną, kokainą, pistoletem, wódką, nożem, zębami.
Król.
W tej przedziwnej plątanie słów, tak wiele prawdy. Masa duchowego kłamstwa. I dobrze, rzetelnie zrobiony researcher. Nie ma potknięć, wywrotek, maligny głupoty i wytartych fraz. Stąd prawda historyczna w prozie Twardocha składa się na wyborne zdania złożone, dodawane niby od niechcenia, by po chwili okazać się trafionymi, trafnymi, wytrawnymi.
Tak jak w Morfinie - jest nie znaczy być. A być nie znaczy istnieć. I dalej: można być martwym, by mówić, śpiewać, tańczyć, strzelać, boksować, ratować lub odbierać komuś życie.
Wyczytałem, że Litani w Królu jest tym czym Morfina w morfinie, a Drach w drachu. Nie polemizuję. Bo, po prostu, Drach nie został przeze mnie przeczytany.
Ale polubiłem kaszalota. Jest wielki w słowach, w duchu. Tak jest w powieści. A w życiu. Litani, mój osobisty jest największym co może istnieć, co może się przytrafić. Jest moim (a może nie moim) Strachem.
Nie chcecie - ja nie chcę opisywać splotu wydarzeń i zaskoczeń, które spotykają czytelnika w Królu. Nigdy tak nie piszę o książkach, dlaczego miałbym to zrobić dzisiaj? Powodów brak. Argumentów tym bardziej.
Książka, którą dostałem w prezencie i która od miesiąca leżała omiatana wzrokiem i kurzem, pewnie leżałaby tam do lata, ale nagle był sen, potem ranek. I działo się w mojej głowie tak wiele, że wiem, że nigdy tego nie wypędzę. Litani robi swoje.
Dom, pociąg, podróż, rozmowa z Synem, milczenie z Innymi, znowu dom.
Przeczytałem i mam w sobie pustkę. Nie wiem czy rośnie na drożdżach, ale Litani jej się przygląda. Czy strach potrafi bać się strachu? Bo moja pustka dziwnie spogląda w stronę strachu, a ten-to nie chcę patrzeć na nią wcale.
Król wraca na półkę. Pokornie jak przegrany Jakub Szapiro, jak zwycięski Jakub Szapiro. I ja wrócę do książki i do nich, jak zrozumiem i pojmę co się stało ze mną po jej przeczytaniu.
Nie wiem kiedy to się stanie. Czy kiedykolwiek nadejdzie taki dzień.
Nota: 9,5/10
Fotografia Szczepana Twardocha - Dziennik Zachodni