Nagłe pojawienie się Stanisława


Chaszcze. Jan Grzegorczyk, 376 stron. (Zysk i S-ka 2017, Znak 2009) 

Byłem dzisiaj w Poznaniu.
Wróć. Nie, nie tak. Po kolei. Czasu pilnować trzeba, należy. Przyzwoicie ma być. 
Wróciłem popołudniu z Poznania i teraz piszę.
Znowu błąd. Wróć.
Była niedziela. Ta ostatnia. Trzy dni temu.
...wtedy też odpaliłem aplikację i co widzę? Jan Grzegorczyk - Chaszcze, wydanie rok 2017. Ok, nie ma sprawy. Nie widziałem. Wprawdzie książka ma znacznik kryminał, ale przypadki księdza Wacława Grosera też tak definiowano. Formułki są dla idiotów. 

O tym jak czułem się z książką i co mnie ujęło, a co znudziło za chwilę. Teraz wyjaśniam swój wstęp.
W poznańskim antykwariacie trafiłem na książkę Puszczyk Jan Grzegorczyka. Omiotłem okładkę i przez oczy do mózgu dopłynęła informacja, że nabyta dzisiaj lektura to nic innego jak ciąg dalszy perypetii Stanisława Madeja. Tego samego, którego poznałem trzy dni temu. Odnalazłem go, a on siebie w Chaszczach. Doczytałem też, że wydawnictwo Znak serię rozpoczęło w 2009 roku, by kontynuować ją trzy lata później. 
Wydanie, które nagle pojawiło się w mojej świadomości, to wydanie II, a wspomniany Puszczyk niebawem opuści maszyny drukarskie, na zlecenie wydawnictwa Zysk i S-ka (i to też będzie II rzut). 
Ok, wyjaśnione, załatwione, poukładane. Do rzeczy.

Po pierwsze; mam ogromną słabość do pisania Jana Grzegorczyka. Można powiedzieć, że lubię człowieka.
Po drugie; w antykwariacie kupiłem dzisiaj także Dzienniczek Faustyny Kowalskiej - co też nie jest przypadkiem, tylko tym o czym pisze Grzegorczyk - czyli nakazem boskim. (Kto zna pisanie Pana Jana, to wie, jak ważna to dla niego i jego bohaterów pozycja). 
Po trzecie; po przeczytaniu Chaszczy miałem łaknienie na dalsze losy Stanisława Madeja. Teraz okazuje się, że zapewne w następnym tygodniu poznam je czytając Puszczyka.
Po czwarte; gdy czytam dedykację: "Tym, którzy próbują zaczynać na nowo", to co mam powiedzieć? Krzyczę, że to dla mnie i o mnie. 
Po piąte; gdy autor rozpisuje się o Judaszu, to wiadomo (znowu), że pisze dla mnie. (Szerzej wyznałem TO, recenzując książkę Judasz Tosci Lee). 
Po szóste; gdy główny bohater ma około pięćdziesięciu lat, to o kim to jest, dla kogo? (Mam 46 niebawem 7).
Po siódme; czy da się zdefiniować samotność w takim wieku, z takim bagażem? Da. Grzegorczyk to potrafi. 
Koniec wyliczanki.

Nie lubię samobójstw. Empirycznie i przykładowo. Ale moja niechęć ma się tutaj swojsko, bo jest tylko moja. W książce jest laif motifem, ale powoli ginie w Chaszczach. 
- Książka pozostawia niedosyt; jakby była nagle urwana - taki miałem wyrok w niedzielę. Dzisiaj już wiem, że jest ciąg dalszy. Że leży obok mnie, że czeka na mnie i na Was.
Wacławowi Groserowi zaufałem już dawno, teraz czas na oswojenie Stanisława.
Nota: 7,5/10

Fotografia Jana Grzegorczyka - portal naTemat.pl 


popularne