Monidło
Po trochu. Weronika Gogola, 180 stron (Książkowe klimaty, 2017)
Głosem dziecka, niby infantylnie, a jakże przejmująco. Coś mi się przypomniało. Tak! Wtedy głos chłopca, teraz dziewczynki. Wtedy - Monidło, Jan Himilsbach. Teraz - Po trochu, Weronika Gogola.
"Bo czasem jak coś się przywołuje z pamięci, to by się chciało, żeby było piękne. A tu brzydkie wychodzi. I co z taką pamięcią? Wszystko na nic (...)." To z Po trochu.
I w tym po trochu, powoli, z kartki na stronę, z opowieści po sny - czytelnik dostaje gęsiej skórki. Są wspomnienia. Brzydkie. Piękne. Tak po trochu życiowe. Ale tu jest więcej śmierci, niż życia... We wspomnieniach, w autorskiej nawigacji.
Oczami dziecka, jego - jej głosem jest i radość życia, pełnia życia. Nawet "po ostatecznym" widać tęczę. Jednak smutku nie da się schować, zapomnieć, nawet jeżeli czynimy to po trochu.
Ten pomysł na pewno się broni, nie nudzi i nurtując pobudza w czytelniku wspomnienia.
Pamiętam i ja umieranie, nie zawsze swoje-osobiste. Ale chodziliśmy wręcz namiętnie z moim ojcem po Koloni, Staniszewie, Miechucinie, Sianowie i innych wsiach na "Różańce". Pełne pokoje, przedsionki, podwórka, a i stodoły czasem. Wielu ludzi, gadek, zdrowasiek, papierosów, jakiegoś picia i moich własnych ze śliny łez. Ojciec za każdym razem był osłupiały:
- Dlaczego ty ryczysz ? - pytał, - przecież nie znałeś jej, jego, ich. - Bo mi smutno i... ryczałem tą śliną. Tak, bo ja te moje łzy udawałem, śliniłem, mazałem oczy. Interesowali mnie ludzie żywi, nie ci, którzy odchodzą. Nawet ich się nie bałem. Jednak po każdej modlitwie w domu nieboszczyka, nieboszczki - oni w snach przychodzili do mnie. I potem długo gadaliśmy. I wtedy płakałem naprawdę. I czytając Po trochu też płakałem rzewnie i prawdziwie, a w finale książki zawodziłem wspomnieniami i tym co widziałem, w tych literach, słowach, zdaniach, stronach.
"Niektóre historie się pamięta, niektóre pamiętają ciebie, wyciągają rękę, żeby cię poddusić w najmniej spodziewanych chwilach." - pisze Nina, pisze Gogola. Niestety ma racje.
Czasami nominacje do literackich nagród są wspaniałe. Dowiedziawszy się, że i ta proza ma szansę na Nike, postanowiłem przeczytać, poznać, rozpoznać. Dobre wieści: to jest wspaniała, delikatna, przejmująca opowieść. Na pewno przeczytam ją ponownie i chciałbym, i byście Wy tak zrobili.
Bo, nawet jeżeli wydaje się nam, że wspomnienia narratorki są pomylone, bo kiedy Sting, a kiedy duraleks, to:
"- To monidło zrobione jest techniką pastelową, a pastele sporządzono na wyciągu ziół tybetańskich. Monidło odporne jest na poty i gnioty. Zimą możną wyszorować je w śniegu, a latem umyć w górskim potoku".
To Monidło, Jan Himilsbach, 1967
Nota: 9/10