Książę Życia
Książę Nocy. NAJLEPSZE OPOWIADANIA. Marek Nowakowski, 1120 stron.
WYBORU opowiadań dokonali - Jolanta Nowakowska, Wojciech Chmielewski i Krzysztof Masłoń.
(Iskry, 2018)
"Dopiero z wiekiem potrafimy docenić wiele rzeczy"
Terencjusz/Komedie
Szczerze? Najchętniej popełniłbym plagiat. Żadnych udziwnień, skrótów, niedowiedzeń. Jota w jotę!.
Tekst edytorialu Krzysztofa Masłonia - Majstersztyki Marka Nowakowskiego nie jest gloryfikującą laurką. To rzetelny i gruntownie przemyślany wstępniak do Najlepszych Opowiadań, pod wspólnym tytułem: Książę Nocy.
65-letni Krzysztof Masłoń "w pisarskim mozole" Marka Nowakowskiego bez "mitomanii pogrążonej w fikcji" uczestniczył znacząco, bo Wydawnictwo Iskry zaufało mu w dwójnasób; był jednym z selekcjonerów tej nader wspaniałej antologii.
Nie będę "ściemniał", że "charakterny" Masłoń jest mi znany osobiście. Nie jest To dla mnie ani swat ani brat. Razem pracowaliśmy w Rzeczpospolitej. On w dziale kultury, ja szefowałem krajowemu.
Do rzeczy. (sic!)
"Czasem (...) - tak bym chciał pójść z oczami... Gdzieś daleko, cholera wie gdzie..."
To z Księcia Nocy, wspaniałej książki w książce. Ten tekst to znacząco Coś więcej niż opowiadanie. To akt strzelisty pisania Marka N.
Przyszło mi pisać rozprawkę w przededniu rocznicy śmierci pisarza - wieszcza (odszedł 16 maja 2014 roku, oczywiście w Warszawie, którą tak kochał, ale i po trochu jej żałował).
Aby napisać, streścić to co w mojej głowie w sukurs przychodzą wspomnienia. Nie wczorajsze, nie na kacu. A jednak dawne, prawieki czasów minionych, utraconych - już zatęchłe tu i ówdzie. Tylko jak okiełznać stare wspominki, wypominki?
"Miasto czeka na mnie". Teraz. W nocy. O północy. W księżycu.
Pokrętność tego co było i nie wróci nie da się gładko opanować. Ale są we mnie łańcuchy. Pamiętam! To nie są "zwykłe dykteryjki", to pamięć ociekająca literaturą. Jak krew lub łzy. Pomimo, że "rzeczywistość miesza się z fantazją".
Więc to zaczęło się tak:
Jako młokos zabrałem pisanie Marka N. do szpitala. Chorowity był ze mnie dzieciak. Punkcja dużą felczerską igłą w kręgosłup, wymagana zgoda rodziców, mnóstwo papierów. Moimi fiszkami były strony Księcia. Przyniosła je do sali - pełnej brzydkich i podrapanych jak ściany ludzi - Bożena G. Moja nieżyjąca mama (rak ją poszczypał, a potem zjadł).
W mlecznej sali kartuskiego szpitala leżałem długo. Towarzysze bekali, chrapali, pracowali o złotówki, grając w karty. I pili bimber, raczej z salowymi. Rozchorowałem się przez te opary i ich gadki szmatki. Na nic nie było metody, ani rady. Przewieźli mnie do bardzo nowoczesnego Wejherowa. Za łapówki i dwa kilogramy kawy (takiej w srebrnych paczuszkach z napisem kawa czarna ziarnista).
Tam, w Wejherowie był Tadeusz G. - ojciec mój. A ja leżałem w wejherowskim łóżku jak panicz, prawie cztery miesiące. Czytać chciałem, nie chciałem zdrowieć.
I tak poza Indianami, kowbojami, Tomkiem Wilmowskim ojciec przywiózł kilogramy papieru. Nowakowskiego dużo, więcej Hłaski i Cudowną Melinę Kazimierza Orłosia.
Orłoś czytany przeze mnie był chyba trzy razy, Hłasko - nie liczyłem, a przez Nowakowskiego miałem sny, że kradnę i zadaję się "z pedałami" i warszawskimi Paniami, piękną Itą i tą tłustą grubaską. A zamiast lekarza budził mnie Karaluch. Jak zwykle pijany w sztok i kręcący się ni to w bok, ni to w ogóle się nie kręcił. Drętwiał, gdy na parapecie siadał gołąb. Szary był. Brzydki. Brudny.
A potem z książkami wróciłem do swojego pokoju, do półkotapczanu. Orłoś, Nowakowski, Hłasko. To samo i nowe fragmenty; a Pętla Hłaski "rozjątrzyła mnie" i wybiegałem na ulicę wsi Kolonia. A Potem z Grzegorzem i Irkiem i może kimś jeszcze braliśmy te książki zamiast dziewczyn pod namiot. Nie wiem jak to się wydarzyło, ale nagle obudziłem się w bydgoskim hostelu, a zamiast poduszki miałem Kosińskiego i Nowakowskiego. Na dywanie leżał - w zastępstwie kapciuchów - tom wierszy Bursy.
Było też kilka butelek pustych, kilka pełnych zefirków-patyków-tanich żytniówek i bałtyckiej i morze petów bez i z filtrem. Popularne, Radomskie, ExtraMocne i mocne bez extra. Były białe Carmeny, których filtr masakrował mi wargi (bo się przyklejał, ale nie odklejał). Aha! Kilka też podprowadzonych z dużej torebki Bożeny G. - krótkich, durnych z wielkim "C" - Caro.
I plebania! Duża, nowa, bogata. Nie kiepska. Tak plebania w Żalnie, obok Tucholi. Pojechałem, bo tego chciała Teresa G. - moja kochana babcia. Miałem być leśniczym. Ale ja byłem czytelnikiem Nowakowskiego, Hłaski i wierszy Harasymowicza.
U księdza Henryka Krolla, byłego wikariusza z Sianowa zatrzymałem się na osiem nocy. Było ciekawie. Psy, suki, słońce. Chyba lipiec był.
A, gdy kilka lat później zabili księdza Henryka, to się obwiniałem. Że to przez moje czytanie, że "charakterni, kozaki, fachowcy i twardzi" go zatłukli. Bo go zatłukli mocno, że na śmierć.
Ale to było też nie wczoraj, nie na kacu.
Teraz leży przede mną DZIEŁO. Wspaniała książka wydawnictwa Iskry. Boże, jak dobrze, że ją mam. Właściciel to JA. Tylko. Wyłączność prawowita.
I jak w fotoplastikonie "z mroku niepamięci" wrócił i jest we mnie dobry czas. Jest w i ze mną Wielki Mistrz Anarchista Marek Nowakowski
Nota: 10/10
Zdjęcie w kolażu jest mojego autorstwa, wykonane kilka lat temu z Poznaniu.
Ogólnie - jeżeli nie jest to zaznaczone - foty dopełniające zlepkami recenzje zostały wykonane przeze mnie, bardzo często techniką analogową.