Udowadnianie, udawanie


Oskarżona: Wiera Gran. Agata Tuszyńska, 468 stron. (Wydawnictwo Literackie, 2010) 

Pociągi. Podróże pociągami. Pięć dni w tygodniu, przez prawie dwa lata.
W pociągach powstają powieści, piosenki, morderstwa, dzieci, sny i sporo gazów, po obfitych śniadaniach, obiadach, kolacjach, ale i podwieczorkach.
W pociągach się czyta albo rozmawia. Ale większość śpi.
Ja w pociągach próbowałem wszystkiego. Ze mną w pociągach próbowano niemal tak samo.
I kiedy litery w książkach się kończyły, a na gazety nie było mnie stać, niczym łowca polowałem na makulaturę. Ludzie zostawiają, zapominają wiele rzeczy. Czasami znajdowałem to, czego wcale nie szukałem. A potrzeba było mi czytania. Trafiał się bełkot, propaganda, obwieszczenia i komunikaty. Zimą 2010 roku (chyba to wtedy było, nie będę dawał się kroić) znalazłem Wysokie Obcasy. Zawsze lubiłem magazyn Wyborczej. Niby dla pań, a jednak dla mnie. Kupowałem, oszczędzając na budyniu w barze mlecznym na Głogowskiej. A gdy nie było z czego oszczędzać, to znajdowałem, pożyczałem, kradłem. Znaczy się Wysokie Obcasy.
Tak trafiłem na (chyba) rozmowę z Agatą Tuszyńską. Pamiętam, że szczególnie ugrzęzły we mnie opisane postawy Władysława Szpilmana i Marka Edelmana. Oskarżałem ich. Broniłem Wiery Gran. 
Na przeczytanie książki nie było szans. Oczywiście po pewnym czasie mógłbym odwiedzić bibliotekę lub ogłosić apel na ówczesnym blogu. Te wyjścia pewnie przyniosły rezultat, ale tak jak siedziała we mnie rozmowa z Tuszyńską w Wysokich Obcasach, tak nagle ulotniła się. Pożarłem codziennymi zmaganiami o siebie, pragnienie poznania Wiery Gran.
Jest w książce Tuszyńskiej scena, gdy Gran opuszcza Polskę. Idzie jej topornie i opornie, a na granicy sprawdzanie przez komunistów papierów ciągnie się niemożebnie. Pot, smród, jedna butelka wódki. Ale! Ale Wiera śpiewa, Wiera jest oklaskiwana, Wiera jest - na swój sposób - szczęśliwa. 
To jeden z niewielu momentów, gdy śpiewaczka się uśmiecha. Może radość, a raczej podniecenie towarzyszy jej w Szwecji, gdy czeka, by skraść innej kobiecie cenne godziny, by być z jej mężczyzną. Może?
Książka Agaty Tuszyńskiej jest jak cytryny w szafie, bo cytryny - jak mówi Gran - są dobre na mole. Cytryna żółta, skórka gruba, piękna z filuternymi dzióbkami. Cytryna, kwaśna, obrzydliwa. Dobra tylko na mole. 
Czy po przeczytaniu książki wiem czy Wiera Gran nie była gestapowską kurwą? Nie wiem. Nie sądzę, ale nie wiem. Dzięki temu jakich fraz używa Tuszyńska, przez sposób narracji wywołuje w czytelniku (na pewno we mnie) poczucie bezsilności i współczucia.
Posłuchać jak Wiera śpiewa (https://www.youtube.com/watch?v=7k4cOXg9TWY), to pomaga, ale nie jest kartą przetargową. Nie może być.
Miałem taki moment, że przerwałem lekturę po pierwszych rozdziałach. Obraz staruszki w paryskim mieszkaniu był przygnębiający. Byłem - jak sęp - żądny padliny. Koniec rozczulania się, dawaj mi Tuszyńska dowody na kolaborację, albo wskaż winnych oczerniania. Z sępa zamieniłem się w potulnego psa. Węszyłem zgodnie ze wskazówkami autorki książki.
A potem przyśniła mi się scena:
siedzi i skrobie coś na rachunkach bankowych Wiera Gran, Tuszyńska nawija na łyżkę miód, a ja robię im zdjęcia. Dużo, analogowych zdjęć w kwadracie. I Wiera szepcze: - On jest z nimi w zmowie, od wylazł z rur. Wpuściła go ta wredna suka, dozorczyni. Pani go wyrzuci! - krzyknęła. Tuszyńskiej miód opadał na sukienkę, oblizywała słodkość palców...
Ale ja nie dam się wyrzucić. 
Kiedyś znowu wsiądę do pociągu z Poznania do Leszna i zaczytam się w podarowanych przez los zadrukowanych kartach. A obok mnie będzie Wiera Gran. 
Nota: 9/10

popularne