Kolega

Judasz. Tosca Lee, 350 stron. Tłumaczenie: Anna Wawrzyniak-Kędziorek (Wydawnictwo Świętego Wojciecha, 2016) 

Podobno - jak głosi promocyjna wieść wydawnictwa - w dniu sprzedaży książki ludziska oblegali domy z książkami. Przed księgarniami tworzyły się społeczne, chrześcijańskie listy kolejkowe. Każdy chciał, by Judasz trafił pod ich strzechy. Dla nich i im potomnych. Sarkazm na miejscu, drogie panie i szanowni panowie, bo ja w te bujdy nie wierzę, ale ufam, że książka nie tylko została kupiona, ale i przeczytana. Warto zatracić się na kilkanaście godzin, by poznać oblicze sprzedawczyka. 
Otóż tak mówią o Judaszu katolicy. Ja też nim jestem, bo z woli rodziców zostałem ochrzczony w kościele w Chmielnie, na Kaszubach. Trzytygodniowe dziecko nie miało wyboru. Rodzice mieli, ale nie wówczas; nie wypadało inaczej. A przecież w matce płynęła żydowska krew, w ojcu niebieska, milicyjna.
Pamiętam, że mimo sierpniowego upału, protestowałem przed ulewą święconej wody. Na nic się nie zdał mój krzyk. Dzisiaj już mniej we mnie buntu, z tym, że bliżej mi do Lutra, niż watykańskich watażków.
Judasz ma się jednak źle, zarówno u katolików, jak i ewangelików. W ogóle poza wąską sektą antykatoli, Judasz to postać znienawidzona. Powiedzieć, że tragiczna, to jakby nic nie powiedzieć. 
I zabrałem się za bary z tym Iskariotą w wieku lat siedemnastu. To było jedno z moich pierwszych spisanych wiecznym piórem opowiadań (tylko zakończenie wystukałem na służbowej maszynie mamy). Pierwszym, jedynym i ostatnim czytelnikiem mojego dzieła był świętej pamięci ks. Waldemar Piepiórka, kustosz sanktuarium Królowej Kaszub w Sianowie.
Piepiórka wielkim księdzem, człowiekiem był. Pożyczał mi Tygodnik Powszechny, nauczył rozumieć przewrotny styl Stefana Kisielewskiego i po pierwszej młodzieńczej próbie samobójczej, pogłaskał mnie po głowie. Równy gość.
Ale o Bracie Judaszu (taki był bowiem tytuł mojego opowiadania) zanadto się nie rozwodził. Może was zaskoczę, ale poza wersją papierową; wręczyłem mu też audiobooka (sic!). Na swojej nowiutkiej Wildze nagrałem kasetę ze swoim dziełem.
Piepiórkę nie drażniło to, że chciałem Judasza powołać w poczet świętych, ale to, że jego samobójstwo uznałem za podwaliny do reformy Kościoła. Trzeba zmienić zasady, nastawienie, NATYCHMIAST - darłem się, a on mnie uspakajał.
I posłuchajcie minęło trzydzieści lat, a ja z młodości gniewnej nie wyszedłem. Nadal - zwłaszcza po lekturze dzieła pani Lee - obstaję, że Judasz pomógł (nam) i Jezusowi zabawić się w Boga i zbawić świat. Że to Judasz, a nie Piotr był najlepszym z najlepszych. A ponadto dlaczego samobójców chowamy po nocach, w tajemnicy i pod murem przy ruchliwej ulicy? Samobójstwo Judasza (jeżeli naprawdę miało miejsce), to akt strzelisty poczucia winy i wyrzutów sumienia wobec Boga, czyli bez kolejki, poczekalni czyśćca powinno być rozpatrzone i wywindowane jako wzór cnót.
Jeżeli bluźnię, to tylko dlatego, że myślę. Istoty niemyślące tworzą stada owiec i baranów. Ja wciąż czuję się człowiekiem.
I książka Iscariot: A Novel of Judas jest właśnie o człowieku. Nie ma sądu, jest samo-osąd, samozniszczenie, samoograniczanie. Ciężka to lektura. A jaka miała być? Filuterna, okraszona dowcipami o bandzie dwunastu i ich bossa o imieniu Jezus?
Kto wierzy, niech czyta. Kto nie wierzy, niech spróbuję nie dawać sobie spokoju w codziennym dochodzeniu do prawdy o sens życia.
Nota: 7,5/ 10

popularne