Przypadek



Tu byłem! Tony Halik. Mirosław Wlekły, 480 stron  (Wydawca: Agora 2017) 
W grudniu, w Niemczech miałem taki dostęp do internetu, jaki miewa alkoholik na głodzie do wódy. Zwłaszcza gdy ma pustą kieszeń, lodówkę, a na dodatek rozwalone małżeństwo. Czyli? Nie było mowy bym czegoś posłuchał lub coś obejrzał. A artykuły z weekendowego wydania "Wyborczej" ładowały się godzinami. 
Chwyciłem za wysłużoną płytę z nagranym, kochanym "Przesłuchaniem" Antonioniego. Oglądałem fragmentami, by co jakiś czas sprawdzić jak niemiecki zły internet ściąga porcjami wywiady, reportaże i inne słowne potyczki z "Wyborczej". Wreszcie! Film obejrzałem. Zabrałem się za czytanie. 
Tak trafiłem na (http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,21473786,wlekly-film-oparty-na-przygodach-tony-ego-halika-przeroslby.html), czyli rozmowę z Mirosławem Wlekłym, autorem książki o Tony Haliku. 
Wywiad przeczytałem raczej z nudów, ale po lekturze byłem na tyle rozochocony, że w styczniu udało się spałaszować ni to biografię, ni to reportaż, ale na pewno książkę o Haliku. 
Jak każdy człowiek urodzony w latach siedemdziesiątych wydawało mi się, że wiem, kto Halik, kto Dzikowska. 
Za czytanie zabrałem się bez przekonania. Bo Halika jako młokos nie lubiłem. Bo bałem się, że kolejny dziennikarz chce bawić się demaskatora. Bo nigdy nie miałem słabości do podróżowania, jako pasji i nigdy nie wpadłem na to, by mógłby to być mój pomysł na życie. 
Wlekły w wywiadzie uprzedza, że odkrył coś, o czym nie powie, ale o czym napisał, i że będzie to bomba. Dla tych, którzy nie czytali, nie będę prorokiem i nie zdradzę odkrycia autora. Powiem tylko tyle, że to raczej bombka i to taka choinkowa. Ale zawsze to coś. 
Aby nie zanudzać, puenta w kilku strzałach (by trzymać się militarnych skojarzeń). 
Po pierwsze. Autor niczym Domosławski chce dowieść, że Halik chorobliwie konfabulował. I stawia pytania, i mruga do czytelnika, i daje do zrozumienia, że za kilka stron dowiemy się o podłości Halika. A tu dupa, i to blada. 
Za przykład niech posłuży dowodzenie przez Wlekłego, że pisanie Halika dla "Life" było bajdurzeniem. Autor jeździ, śledzi, myszkuje i wreszcie dochodzi do wniosku, że Halik publikował jednak dla tego niesamowitego pisma. 
Po drugie. Wlekły jak większość dziennikarzy jest bałaganiarzem. I skacze, i myli, zmienia wątki. Niby łączy to się w całość, ale jakoś tak nie po mojemu. 
Trzeci strzał, niech będzie metą dzisiejszego pisania. Otóż nie żałuję, że książkę przeczytałem. Bo? Bo po trzydziestu paru latach polubiłem Tonego Halika. 
Nota: 8/10 
fot: Gazeta Wyborcza 

popularne