Wszystko obok
Gra w butelkę. Biografia Ireneusza Iredyńskiego. Małgorzata Raducha, 226 stron. (Trzecia strona, 2015)
Przeczytałem kilka tygodni temu PeeRel zza krat, Heleny Kowalik (PWN, 2018). Książka tyczy głośnych spraw sądowych komunistycznej Polski. Stoi tam też jak byk skazanie Ireneusza za rzekomy gwałt.
Żeby było jasne, kto nie zna sprawy, niech nie wnioskuje, że będę próbował bronić "gwałciciela", bo skoro napisałem "rzekomy"... Iredyński, to bon vivat, ale do pudła w Sztumie wsadzono go naprawdę, bo była taka potrzeba. Partii i kacyków.
Oczywiście do dzisiaj trwa spór, czy nie była to tzw. kara odłożona za "gwałt na Annie". Ale to spekulacje i tylko dla jednego człowieka nie jest to pole do dyskusji. Dla Witolda Kaczanowskiego.
Przejdźmy do biografii. Pędem. To nie sala sądowa, ani wykładowa.
Kilka dni po przeczytaniu tekstu Kowalik zdobyłem opis życia Ireneusza I.
Małgorzata Raducha, autorka Gry w butelkę, nie ukrywa swojego zapatrzenia w Iredyńskiego. Jest nawet kreowana przez wydawcę, jako specjalistka od I.I. Chyba tak jest, bo grzebałem w Internecie i każdy tekst, który ma jakąś wartość, a mówi o Iredyńskim jest powiązany z Małgorzatą Raduchą.
Jej wiedza, skrzętnie wykorzystana w książce, ma jeszcze jeden znacznik. Z góry domyślamy się, że autorka może być nieobiektywna. I jeżeli nawet tak jest, to nie jestem w stanie zweryfikować tej tezy. Ponadto - wyznam to od razu - jestem cholernym zwolennikiem życia pisarza, poety, dramaturga, autora słuchowisk, którym był (i jest) Ireneusz Iredyński.
Co więcej; to po części ta biografia to alter ego piszącego te słowa.
To nie pycha popycha (sic!) mnie do takiego wyznania. To fakty. Ale, żeby oszczędzić Wam szczegółów mojego żywota, na pewno odnajdziecie takich, którzy moje "oświadczyny" potwierdzą.
Jest oczywiście i fałsz w tym wyznaniu. Ot, nie mam takiego talentu jak Iredyński. I wciąż żyję.
Mapa odniesień Iredyńskiego, to: Kraków (tam zaczął pisać) , Warszawa (rządził i dzielił w knajpach i wydawnictwach), ale i Poznań (tu wystawiono jego pierwszą sztukę) oraz Gdańsk (Teatr Wybrzeże), aż wreszcie Sztum (w tamtejszym więzieniu odsiedział trzyletni wyrok).
Pisarz, którego dzisiaj niewielu pamięta, co uważam nawet za większy skandal, niż wybranie A. Dudy na prezydenta, żył tylko 46 lat. Żył szybko, kochał mocno, umarł młodo.
Lista wielkich mających Iredyńskiego za dupka była długa. Front tworzą Stanisław Lem i Sławomir Mrożek. Nie będę wymieniał tu komunistycznych idiotów, bo i po co, ale krąg jego wielbicieli naprawdę był spory. Krzysztof Mętrak (wprawdzie kolega od kieliszka), Marek Nowakowski, Zbigniew Jerzyna... Ta lista jest dłuższa, długa. Ma swoją wartość.
Jego teksty drukowały Iskry, Wydawnictwo Literackie, Twórczość, Dialog, PiW. Nie był też pomijany zagranicą. Jego spryt i nie-oczywistość w sztukach teatralnych uwodziła, ale ja mam słabość do poezji, jego wierszowania:
"Zostawiam Annie płyty
Niech słucha jazzu anatomii
Niech widzi suche nerwy dźwięków
po chwili już obrosną ciałem
i będę żywe jak dixieland
i będą żywe jak me ręce"
Testament, Ireneusz Iredyński, 1965
Przytoczony tekst ma dodatkową siłę, bo był pisany dla Anny Kaczanowskiej...
Kochał Biesy Dostojewskiego. Ale on w ogóle nie mógł funkcjonować bez czytania. W radiowej audycji Słowo i dźwięk w 1974 roku Iredyński mówił, że od wielu lat czyta jedną książkę dziennie, rano i późnym wieczorem. A gdy "tkwił" w Sztumie, przekonywał współwięźniów (najczęściej kapusiów), żeby czytali wszystko jak leci. Nawet "instrukcje" budowy mostów.
Kiedy wspominam o więzieniu nie mogę nie napisać, że dzielił celę z Jackiem Kuroniem. Jak wyglądało ich wspólne siedzenie? To już wyczytajcie w książce Małgorzaty Raduchy.
Bo jestem zdania, że pracę, którą włożyła w tę książkę zasługuje na docenienie. Na zauważenie. Wprawdzie biografia ukazała się na runku księgarskim już niemal trzy lata tamu, ale nie jest to przeszkodą, by po nią sięgnąć i odkrywać życie niesłusznie zapomniane.
Może Iredyński zbyt błaznował, udawał życie , ale nie uprawnia to nas, by go potępiać jako twórcę. Wszystko obok, wszystko na pokaz.
Jak mówił on, jak powtarzali mu najbliżsi był "poetą życia", brał udział w "biesiadach pisarskich", popełniał kardynalne błędy młodości (zwłaszcza w Krakowie), ale był niesamowicie utalentowanym bystrzakiem, który zdecydowanie za wcześnie odszedł.
Liczba zacnych, ale i parszywych postaci, które występują w tej biografii powodują, że ta książka jest przygodą. Jest historyczną igraszką. Zabawką.
Teraz, gdy w antykwariacie dopadnę JEGO słowa, to przygarnę je. Warto tego człowieka odkrywać, nie zapominać. Pamiętać.
Nota: 8,5/10
Zdjęcie obok okładki - z archiwum Polskiego Radia.