Przypadki
Musisz tam wrócić. Historia przyjaźni Lusi Gelmont i Zuzanny Ginczanki. Maria Stauber, 272 strony. (Wydawnictwo Marginesy, 2018)
Z całym szacunkiem dla męskiego rodzaju ludzkiego, ale żaden mężczyzna nie napisałby tak delikatnej i przejmującej ballady.
Po przeczytaniu zaledwie kliku zdań, zapisałem ołówkiem na marginesie, że mam do czynienia z listem. Tak, to jest piękny, długi, pełen miłości list. Monolog - przepleciony z rzadka dialogami. Okraszony szeptami bliskich i wrzaskiem obcych.
Mam słabość do takiego pisania. Słowa kobiet o kobietach (często) mają przedziwną moc szczerości. I tu jest jej pełno. Jest tylko jedno niewinne kłamstewko. Otóż drugi człon tytułu Musisz tam wrócić wskazuje, że jest to książka opisująca li tylko przyjaźń dwóch dziewczyn z Równego. Takie "oszustwo" literackie jest pyszne.
Bo nić łącząca Lusię i Zuzanne, to jedno. Ale więź autorki książki z Lusią, to odkrycie dla czytelnika, którym nie można się nie zachwycić.
Bo w anonsach nie ma o tym mowy. Bo przypadkowy czytelnik nie wie od początku, od razu, że ta książka to hołd. Hołd najwyższej próby. Nie chcę zabrzmieć zbyt patetycznie, ale biograficzna książka o miłości rzadko się zdarza, a tak napisana, w tak szczególny sposób, mi przydarza się (chyba) pierwszy raz.
Zuzanna poetka. Lusia lekarka. Łączyło je żydowskie pochodzenie, język rosyjski, zamiłowanie do Leśmiana. Litania ta jest długa. I przyjaźń ta pewnie miałaby swój dalszy ciąg, gdyby nie wojna. Zuzanna zginęła w wieku 27 lat. Lusia, pokiereszowana bólem i stratą nie tylko przyjaciółki, wojnę przeżyła. Najpierw nauczyła się być pielęgniarką, bo miejsca dla Żydówki na studiach medycznych zabrakło, ale po wojnie była lekarką nie tylko dobrą, ale i znaną oraz uwielbianą. Nazwiska nie tyle jej pacjentów, co znajomych, bliskich i przyjaciół, to niebywały wachlarz. Pisarze, aktorzy, marszandzi, poeci, muzycy. Wraz z mężem, Lusia była dla nich kimś wyjątkowym. Zawsze potrafiła słuchać, a przez to zjednywać sobie ludzi.
Lusia, nie mogła być inna. Bo za przyjaciółkę miała autorkę cudownego wiersza Gramatyka (rok 1933). Nie będę go cytował, ale jego fragmenty odnajdziecie na stronach Musisz tam wrócić.
Ale przez przypadek - a o "magnetycznej igle przypadku" w tej książce sporo, więc przez przypadek wrócił dzisiaj do mnie wiersz, który pada na łamach Ani z Zielonego Wzgórza, Lucy Maud Montgomery.
"Gdy zasłonę ciemności zmierzch zrzuca
I gwiazdom ją przypina,
Pamiętaj, że masz przyjaciółkę,
Która często cię wspomina."
Tak, oczywiście, Ania to inny rodzaj literatury, ale kto przeczyta wspomnienia Marii Stauber zrozumie, jak bardzo przywołane przeze mnie słowa (wcale nie naiwne), pasują do całości, do tej przedziwnej układanki. Układanki dorastania i szybkiego, przyspieszonego kursu dojrzewania.
Z książki, którą momentami czyta się jak przewodnik po miastach i wsiach. Z książki, która stronicami przypomina gałęzie drzewa genologicznego, a potem wszystko zamienia się w popiół i pożogę.
Równe, to miasto Żydów i żołnierzy. Tak, to Równe sprzed wojny, a jakie było w trakcie, a jakie potem? A jaka była Warszawa? Jaki był Lwów i w końcu Kraków? Jaki był pejzaż tych miejsc, jak i jacy żyli tam ludzie?
Ja stawiam pytania. A odpowiedzi, których udziela autorka książki, są niebywałe. A raczej sposób w jaki to czyni. Przez całą opowieść, nawet w posłowiu, utrzymuje doskonałą literacką kondycję. Jest to o tyle powód do chwały, że trud jaki należało włożyć, by przygotować się do samego procesu pisania, jest niewiarygodny.
Powoli brakuje mi przymiotników. Czuję się - po tej lekturze - nieswojo. Bo do czytania przystąpiłem z marszu, nie przygotowując się do tej historii. Staram się zwykle wiedzieć i dowiedzieć więcej i przed, i w trakcie czytania. Jednak nie potępiam swojego zaniechania. Bo to, w jaki sposób zawładnęła mną ta historia, jest dla mnie nagrodą. Niemal z każdą stroną dowiadywałem się więcej i więcej, ale z każdą poznawaną historią, nie mijał mi podziw dla stylu opisania tej historii.
Nie chcę, nie mogę (bo i po co) streszczać Musisz tam wrócić. Ale wiem jedno, że każdy kto zdecyduje się na przeczytanie tej książki, będzie miał wrażenie, że przeżył coś niesamowitego. Jest tylko taki problem, że gdy czytamy tak bardzo osobistą historię, to czujemy się, jakbyśmy byli nieproszonymi gośćmi, jakbyśmy weszli nieproszeni do czyjegoś domu.
Polska międzywojnia i jej wielokulturowość. Miasteczka i wielkie miasta. A tam żywe ulice. Słychać gwar, słychać muzykę. Ale czuć też smród palonych ciał, wyrywanych kikutów, bo ktoś zauważył na martwym palcu złoty pierścionek. Są romanse, są rozstania i narodziny. Tygiel. Wieża Babel. Wschód. Zachód. Zło i dobro.
"Gdziekolwiek pójdę - zawsze będzie: naprzód". Tak jest w tej książce. Podążamy z autorką, która prowadzi czytelnika za rękę. Prowadzi, a w tle słychać balladę o miłości.