Falsyfikat
Wyszedł z siebie i nie wrócił. Tomasz Jastrun, 192 strony. (Czarna owca, 2017)
Nie wiem, gdzie popełniłem błąd, ale czytając liczne recenzje książki Tomasza Jastruna, po prostu nie rozumiem - i kompletnie nie podzielam - zawartego w nich zachwytu.
O czym jest Wyszedł z siebie i nie wrócił?
Pomysł niezły, wiele razy już grany, ale jest do "przełknięcia". W telegraficznym skrócie:
56-letni malarz Franciszek czuje się wyobcowany, niezrozumiany. Kraj i jego małżeństwo są "w ruinie".
Polska ma same wady, tak duże, że bohater chodzi na manifestacje KOD i krzyczy: "Demokracja, demokracja". Krzyku i oburzenia w tej prozie jest o wiele więcej.
Żona - Marzena, chleje i butelki upycha w zakamarkach ich wspólnego mieszkania. Zatem Franciszek ucieka do pracowni. Tam dopada go artystyczna niemoc, a gdy odpoczywa ma zwidy i omamy. Nic nie jest takim jak powinno być. Na domiar złego w Gazecie Wyborczej wystawa malarstwa Franciszka została zmiażdżona buldożerem słowa.
Pesymistycznie? Tak, ale bohater - który ma sporo cech pisarza Jastruna - szuka bodźców, które mogłyby go uratować. Jego psyche, prostatę, związki i obowiązki.
Zapatrzony we wnuka, a zatem jego żona wprowadza do domu psa Pędzla. Ale zamiast radości, kupa dodatkowych obowiązków. Obowiązkowe są też wspomnienia ze stanu wojennego oraz nierozliczonego ojcostwa. Synowie Franciszka uciekli. Ten z pierwszego małżeństwa aż do biało-czarnej RPA. Uniki Franciszka też ma swoją drogę. Ku rozważaniom zblazowanego faceta.
A w tle troska o ojczyznę. Jest ona nastraszona tak dużym i zbędnym patosem, że aż zęby bolą.
Domyślam się, że pozytywne reakcje na pisanie Jastruna, mają swoje źródło w zapatrzeniu w bliźniacze pisarstwo E. E. Schmitta. Tu i tam, twórczość ociekająca o prostotę, którą zwykło nazywać się grafomanią.
Jak pisze Tomasz Jastrun, DOBRY obraz jest dobry, bo "jest przyczajony w sobie". Coś w tym jest, ale jego pisarstwo także jest przyczajone, ale dobre na pewno nie jest.
A ostatnie sceny - niby jak u Witkacego - narkotycznego zagubienia to jest piękna (sic!) katastrofa.
Literacka masakra.
Zdaje się, że pisarz "wyszedł z siebie i nie wrócił".
Naprawdę współczuję Franciszkowi. Tylko, że jego żale nie mają w sobie żadnej nowości, polotu. Abym nie został uznany również za zblazowanego gnojka - pastwiącego się nad talentem popularnego pisarza, napiszę, że są dwa fragmenty, które ratują całość.
Ironia z jaką napisana jest historia o posądzeniu malarza o pedofilię, ma potencjał. Tak samo, gdy podglądanie ludzi przywołuje opowiastkę o zagubionej dziewczynce w markecie. Tylko tyle i aż tyle.
Bo rozważania o Bogu i cały ten marazm istnienia, to zbiór naiwnego płaczka, który w takiej formie, nie przystoi pisarzowi.
A, tak! Zapomniałbym - pisanie o "przypadku" i zabitej sarnie (a zwłaszcza jej oczach) jest zgrabne. Zgrabne literacko. Ale nadal na poziomie maturzysty z Pcimia (z całym szacunkiem dla tamtejszych uczniów i nauczycieli).
Gra światła i cienia. Takie jest życie. Raz znajdujemy perły, ale częściej niestety podróbki, imitacje.
Wyszedł i nie wrócił to udawana literatura.
Nota: 4/10
Zdjęcie obok bardzo dobrej okładki - mojego autorstwa Jarek Holden (C).