Czekając na Godota
Żywego ducha. Jerzy Pilch, 199 stron. (Wydawnictwo Literackie, 2018)
I co ja mam począć?
Nie ma kogoś takiego, nie istnieje Jerzy Andrzej Kubica. Ok, ratujmy sytuacje. Jest, a jego prawdziwym przyjacielem jest Jerzy Pilch. To włóczędzy jak w sztuce Samuela Becketta.
Czekając na Godota ma tę zaletę, że można tego dramatu używać do woli. Prawie zawsze pasuje. Bo składane prośby są sprzeczne i kłócą się z wyobrażeniami. Estragon i Vladimir. Kubica i Pilch.
Krytyczne oko Jarosława Czechowicza nie dopatrzyło się niemal żadnych plusów w nowej prozie pana Jerzego. Rozumiem pesymizm Czechowicza, ale...
Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że Jerzy Pilch nie radzi sobie ze swoim jestestwem. To dar dla pisarza, ale też udręka. Od kilku sezonów jego twórczość odstaje od wybitnych pozycji, które ma w swoim portfolio. A dzieje się tak dlatego, że zmaga się - co stało się rzeczą publicznie omawianą - z chorobą. I myśli (On), że każde pisanie jest tym (jego) ostatnim. A skoro tak, to interpretacja pisania (tego) będzie znacząco inna. Będzie jak epitafium, jak hołd.
Pisanie o końcu świata w taki sposób jest jak zawodzenie, jak gorzkie żale. Ma w sobie tempo, ale smutek jest wszędobylski, mocny jak śliwowica.
Rozdział 23 ma taki początek: "Niby mieszkanie było moje, niby nie moje". To niewinne zdanie służy mi do zastosowania parafrazy: - Niby Pilcha pisanie, a jednak nie jego. Czy to zmierzch? Czy "żółtawy świt"?
Gdyby ten tekst był esejem o apokaliptycznym malarstwie, to miałbym szansę na obronę tego pisania. A tak mam problem, nawet wtedy gdy Pilch pisze o kobietach, co u niego cenię i lubię. To zbiór myśli porozrzucanych po kątach. Jest nieład - dla literatury - czasami zbawienny, ale tym razem denerwujący i szokujący.
"Egzamin na króla
wypadł doskonale.
Zgłosiła się pewna ilość królów
i jeden kandydat na króla.
Królem wybrano pewnego króla
który miał zostać królem.
Otrzymał dodatkowe punkty za pochodzenie
(...)"
Egzamin, Ewa Lipska.
Tak, Jerzy Pilch jest królem. Pytanie: czy sam nie dokonuje jawnego królobójstwa?
Czy to nie jest apokalipsa pisania? Bo chętnie bym rozczytał się w interpretacjach pędzla Hieronima Boscha albo chciałbym, pragnąłbym by jeden z moich ulubionych pisarzy po prostu pisał pamiętniki, dzienniki. Na przykład jak te, które były przedrukiem z Przekroju. To miałoby formę, treść i ramy. To miałoby apokaliptyczny sens.
Takie utyskiwanie jak "Autor jest, ale nie ma publiczności" nie przystoi Pilchowi. To jakbym czytał rozhisteryzowanego młodzieńca. No tak, ale "apokalipsę trudno kwestionować, nawet jak się ją przeżyło".
To są urywki bez rozrywki. To jest "głupi pesymizm", któremu często hołdują bigoci, a pisarz zaprzecza, że zapisał się do tego klanu. Zatem co się stało i dlaczego się stało, po co się stało? "Literatura jednoosobowa" ma swojego czytelnika. Będę Pilcha czytał zawsze, ale nie chciałbym tego tłumaczyć jedynie moją słabością.
Tak jak Pilch jestem egocentrykiem. Dlatego nie mam nic przeciwko, by pisał o sobie, ale mam nadzieję, że będzie czynił to po staremu, a nie starczemu.
Dzisiaj bez noty, bez cenzurek.
Obok okładki Wydawnictwa Literackiego - zdjęcie mojego autorstwa: Jarek Holden (C).