Kaligrafia


Francuska powieść. Frederic Beigbeder, 190 stron. Przełożyła Anna Michalska. 
(Noir sur Blanc, 2010) 

Spóźniona lektura. Nic sobie z tego nie robię. Chcę być jak Frederic. Mam w dupie konwenanse. Nigdy nie obiecywałem, że będzie tutaj tylko o nowościach. Moje miejsce. Moje wybory.
Łobuzersko? Tak!
Wewnętrzny chuligan kazał mi też zestawić delikatną okładkę z wygłupem autora. Dziecko tam, dzieciak tu.
Podobno na okładce Francuskiej powieści jest obraz dziewięcioletniego pisarza. Piszę "podobno", bo już nie wiem kiedy to blaga, a kiedy rzeczywistość? Ten uzus zmyślenia bardzo mi leży.
Wszystko jest umowne.
Na przykład, ktoś może zrezygnować teraz z czytania tego tekstu i posłuchać np. wyjątkowej muzyki 
https://www.youtube.com/watch?v=HGUuFIqoaLQ

Kto został, niech czyta dalej:
To lektura, "która ma pozwolić uciec". Przed demonami, ale i aniołami.
Zaczyna się od upojnej nocy. W Paryżu. Proszek (biały), dłoń kelnerki (hebanowa), cygaretki (bez wyrazu) i Police (niebieska).
Tuż za rogiem brat Frederica odbiera francuską Legię Honorową. Prezydent Republiki i inni zgromadzeni goście wiedzą po co i dlaczego tam są. Narrator jednak zagubiony jak zwykle. Czyż opadające liście za oknem nie są ważniejsze, piękniejsze? Naturalne?! To okno - banalnie, po grafomańsku - ma sens. Może przez nie zdoła się dostrzec, to co utracone, zapomniane. 
Pisarz - autor - bohater - narrator. On, oni mają problem. Nie pamiętają dzieciństwa.
"Czymże ja jestem? Mów kto!" - pozwolę sobie przywołać, podobnie jak pisarz, Szekspirowskiego króla Leara.

Deklaracja, że luka w pamięci jest na tyle silna, że musi on oszukiwać świat, wymyślając sobie przeszłość jest słaba. Ma wady, jak szwajcarski ser. Bo Frederic Beigbeder z uporem nawiązuje do Buszującego w zbożu. Jego ochota na infantylizm jest wszędobylska.

"Tęskniący za dzieciństwem to ludzie, którzy żałują czasów, kiedy się nimi zajmowano". 
albo
"Moje dzieciństwo nie jest rajem utraconym, ani odziedziczoną po przodkach traumą. Wyobrażam je sobie raczej jako długi okres posłuszeństwa". 

Same zaprzeczenia. Deklaracje bez pokrycia. Nie pamięta, nie chce, nie potrafi, nie może, by zaraz potem powędrować razem z czytelnikiem nad brzeg morza. A tam dziadek łapiący krewetki. To nie omam. To wspomnienie. Pojedyncze, osobne, ale jednak. 

ZAKOCHAŁEM się w tej książce. Już, gdy do mnie trafiła, to się z nią przespałem. Pod poduszką legła niczym złupiony skarb. Czytanie jest równie dobre jak wyobrażenie. Bo i moja "młodość była nie do zatrzymania". Bo i jako dorosły mężczyzna ożywiam w sobie dziecko.
Nie  można zbyt długo ciągnąć ułudy i kłamstw o amnezji. Jest dzień jak cios, który wywraca niemal wszystko do góry nogami.
Jest wyznanie: "Tkwiłem uwięziony w kłamstwie. (...) Wszystko zobaczyłem, wszystko: jak jeżdżę rowerkiem na trzech kółkach...". Trele morele. Raj utracony. Raj odzyskany. Piekło teraźniejszości.

Żeby nie nużyć i burzyć waszego świętego spokoju, przywołam na koniec jeden rewelacyjny pomysł, rozdział z tej książeczki.
Strona 165, rozdział 37: Inwentarz rodzicielski. 
Literacka bomba. 
Zgryw, ale pasuje do całości jak ulał. 
Autor wypisuje co odziedziczył po matce, a co po ojcu. To nie jest krótka litania. Spis obejmuje takie skarby jak:
- snobizm,
- dobre wychowanie,
- oglądanie filmów Woody'ego Allena w dniu ich wejścia na ekrany,
- pocałunki w szyję,
- słabość do plotek.
To wypisy z testamentu mamy. Oczywiście prezentuję Wam skrót. Teraz elementy przywar odziedziczonych po ojcu:
- chrapanie,
- sarkazm,
- duży nos,
- słabość do młodych kobiet,
- oczy w kolorze deszczu.

Mam duży nos oraz wilczy apetyt na kolejne książki Francuza. Jest to pisanie rozłupujące duszę.
Kaligrafia.
Nota: 9/10

Zdjęcie pisarza - La Depeche 

popularne