Wiła
Dom węży. Mateusz Lemberg, 338 stron. (Od Deski Do Deski, 2018)
Anna Sekielska powinna mi wybaczyć.
Kryminalny thriller Mateusza Lemberga zalega u mnie od kilku tygodni. Szefowa Wydawnictwa Od Deski Do Deski nie podsyła mi książek, by ginęły w obłokach kurzu. Ale... no właśnie, ale... ja bardzo boję się węży i żmij. Panicznie. Podobno ten lęk określa się jako ofidiofobię.
Przemogłem się. Przeczytałem. To była bardzo dobra decyzja.
Nie jestem specem tego gatunku. Ale mam słabość do dobrej literatury, trafiłem zatem w sam raz. Gdy mowa o kryminałach, to moje uczucia przed laty ulokowałem w książkach Henninga Mankella. Wielu było przed nim i po nim autorów, ale staromodna postać Kurta Wallandera zawładnęła mną bez reszty. A - jak wiadomo - pierwszej miłości się nie zapomina.
Piszę o tym także dlatego, że postaci policjantów z Domu węży mają w sobie przenikliwość, zalety i wady szwedzkiej narracji. Czyli kolejny sukces w mojej relacji z pisaniem Lemberga.
Dosyć nudzenia i wprowadzenia (przydługiego).
Dom węży jest dla mnie przede wszystkim historią dramatu kobiety. Alicja vel Katarzyna... upodlona przez męża idiotę, który kontroluje każdy jej krok, oddech - postanawia uwolnić się, uciec. Jej plan polega na tym, że nie ma planu. Ważne, by "jego" przy niej nie było. Ale jak to bywa w thrillerach, zamiast wolności bohaterka wpada z deszczu pod rynnę, a wręcz w strumienie wodospadu.
Zręcznie poprowadzona przez autora intryga zaczęła mnie irytować i wręcz złościć. Bo ja - jak to ja - zacząłem przeżywać opowieść jak dziecko, jak panie oglądające seriale. Zagryzając wargi, obgryzając skórki od paznokci (czego nie znoszę u innych) i wczułem się w rolę obrońcy Alicji, i ze wszech miar próbowałem jej pomóc. Ale co ja - czytelnik - mogę? Nic. Pozostała mi jedynie wiara, że Lemberg polubił swoją bohaterkę równie mocno jak ja i nie da jej skrzywdzić.
Widzicie jak bardzo potrafię być infantylny? Naprawdę po przeczytaniu kilku tysięcy książek nadal - "gdy mnie co wzruszy" - poddaję się narracji jak chłystek.
Ogólnie smarkaczami w tej książce są faceci. Zachowują się głupio, nieodpowiedzialnie i wszelakie dewiacje tego świata wyłażą z nich nazbyt wyraziście. Pisarz doprowadził do tego, że nie węży się brzydziłem, tylko facetów, grających w tym spektaklu.
W tym roku czytałem polskiego autora o podobnych aspiracjach, Arka Borowika. Tylko, że on swoimi opowieściami poszedł w stronę baśni, a Lemberg, mimo że wykorzystuje formułę legendy i przypowieści o wężach, to jest bardzo wiarygodny i tym samym zyskuje (moją) sympatię czytelnika.
Mam też słabość do niewielu, ale jednak perełek w tej powieści. Za zdanie "Siedzieli jak dwoje starców nad grobami swoich dzieci" jestem w stanie kaligrafować sto razy nazwisko: Lemberg.
Są też zapożyczenia, trafne i właściwe użyte, jak to: - Mają rozmach, skurwysyny (sic!).
Rozmach z jaką napisana jest ta powieść zasługuje na uznanie. Pomysł nie ma wad. W prozie, tego typu, nie cierpię przekombinowania. Finał musi być zgodny z oczekiwaniami. Ma być efektowny, a nie efekciarski. I tak jest. Dobrze jest.
*Wiła - Kto czytał Wiedźmina, zrozumie zapożyczenie w tytule TEJ recenzji.
Nota: 8,5/10
Fotografia pisarza - Rafał Meszka