Notesik Stroińskiego


To jest taki Russian style! Maciej Stroiński, 208 stron. (Oficyna 4eM, 2018)

Jestem zaskoczony. Zaskoczeń jest kilka w tej książce i w moim jej odbieraniu - ale parafrazując autora - "do tego wrócę później".

Nie będę ściemniał, że nie znam Macieja Stroińskiego. Nie jest to znajomość "braterska", ale tak się stało, że razem pracowaliśmy w Gazecie Poznańskiej. Jako szef - tego nieistniejącego już dziennika - pewnego wieczoru - jako jedyny członek (!) zespołu, dałem się namówić autorowi To jest taki Russian style! - i w grupie kilkunastu osób oglądałem slajdy z jego wyprawy do Rosji. Maciej oczywiście płynnie okraszał foty swoją relacją. Miłe wspomnienie, dobry wieczór. A potem - tego samego dnia - kupiłem od Macieja stolik ("rusztowanie") maszyny do szycia marki Singer. 
Nasze drogi zawodowe się rozeszły, ale kawałek Macieja był obok mnie codziennie. Stolik Singera do dzisiaj stoi w domu mojego syna.
Tyle reminiscencji.

Przystąpmy do zaskoczeń. Jestem bardzo pozytywnie uradowany stylem tego reportażu. Bo książka Stroińskiego od deski do deski to dobra robota dziennikarska. Krótkie zdania. Tam gdzie trzeba, pada żart, a tam gdzie jest to właściwe, mamy powagę i prośbę o zadumę.
Moje zaskoczenie jest tym większe, że dawno (a może wcale) nie czytałem książki, która w stopce edytorskiej nie przywołuje nazwiska redaktora. Za korektę była odpowiedzialna Anna Zalewska i jeżeli to ona wspólnie z autorem zredagowali ten tekst, to naprawdę chapeau bas. 
Pozwoliłem sobie w tytule mojego tekstu nawiązać do arcydzieła Mariusza Wilka - Wilczy notes, wydanego pierwszy raz w 1998 roku . I nie uważam, bym dokonał nadużycia. Książka Wilka to reporterska biblia i mam wrażenie graniczące z pewnością, że Stroiński może wcześniej nie przepadał za Rosją, ale za pisaniem Wilka, na pewno tak. To właściwy wybór i czuć to zapatrzenie w Russian style. 

Zaskoczenie kolejne, to delikatny, prywatny przytyk do autora. Nie potrafię - nadal zrozumieć - dlaczego autor swoje wspomnienia spisał po tak długim czasie. Dopiero na ostatniej stronie książki dowiadujemy się, że wyprawa miała miejsce w 2002 roku. Jeżeli data się zgadza, to nie zgadza się inna metryka. W wywiadzie udzielonym przez Stroińskiego dla Radia dla Ciebie pada tytuł Gazety Poznańskiej, dla której autor ponoć miał pisać relacje z podróży. Coś mi tu nie gra i nie pasuje, tym bardziej, że utyskiwania autora w książce wskazują, że w tej gazecie pracowała banda idiotów, którzy wymagali od Stroińskiego rzeczy niemożliwych, a ponadto nikt (z GP) nie chciał mu pomóc w powrocie do kraju narodzin.
Powiem tak; też nie przepadam za wydawcami, którzy nie wspierają swoich dziennikarzy i płacą im głodowe honorarium, ale - dlatego, że osobiście poczułem się dotknięty, niektórymi sformułowaniami Stroińskiego, sprawie poświęcam tyle miejsca. Ale dajmy już spokój. Jak mówi rolnik z Goręczyna koło Somonina: "co było, a nie jest, to ch..., a nie prawda".

Wracając do właściwego nurtu, książka Stroińskiego ma jeden zasadniczy minus. Skoro powstała po tak długim czasie, to brakuje w niej dystansu, którego oczekujemy od dziennikarza. Bo ten dystans pozwala na przywołanie i powołanie obrazu dzisiejszej Rosji. Pozwala na analizę i skłania do dyskusji. Ale... No właśnie: ale. Wtedy byłaby to zupełnie inna książka i wcale nie mam gwarancji, że lepsza. Natomiast z całego serca i wielką sympatią wobec Macieja, namawiam go, by odbył tę samą podróż jeszcze raz. I aby nie czekał z opisem tej wyprawy, kolejnych piętnastu czy więcej lat.

I w książce, i w mediach społecznościowych autor dzisiaj głównie mówi o swoim uzależnieniu (sic!) od-do samolotów. Wiem, że wyprawa np. dwupłatowcem nad Rosję, to wręcz niemożliwy projekt, ale - mi czytelnikowi - wolno marzyć, a Maciejowi, który bardzo dobrze włada nie tylko sterem, ale i piórem - taka wyprawa "zrobiłaby" wstęp do kolejnej dobrej książki.
Nota:8/10



popularne