Bezradność

Gorsza. Jarosław Czechowicz. Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2021. 304 strony

O zdumieniu! Jarosław Czechowicz sam używa tego słowa. W tekście „od autora” pisze o ewentualnym zdumieniu czytelników, że on – nauczyciel podjął się takiego tematu. Że pisze o przemocy, o traumie, o zemście. Tak to wygląda w skrócie.
Moje zdumienie jest inne, jednak wszechogarniające. Jak Jarosław Czechowicz – autor setek recenzji – mógł napisać tak złą książkę?!
„Mamy więcej narzędzi i możliwości, by pomagać krzywdzonym uczniom. Róbmy co w naszej mocy” – czytamy niby to w posłowiu, niby w usprawiedliwieniu. W laudacji?!
W tym tekście powinno znaleźć się też objaśnienie – jak pomóc czytelnikom krzywdzonym przez pisarzy. Ale o tym nie ma, niestety, ani słowa.


Książkę, rok po premierze, przeczytałem dokładanie przed tygodniem. I od wtedy żyję „w kłopocie”. Bo autora niby znam, a teraz okazuje się, że g... prawda. Że żyję w pewnego rodzaju wyobrażeniu.
A było tak pięknie. No, ok! Może nie pięknie, ale obiecująco. W debiucie, w „Toksyczności” Jarosław Czechowicz zmagał się z demonami. Napisał rodzinny piciorys. Złożył swoisty hołd matce.
W „Winnych” zbudował niezły portret kobiet obciążonych złym wychowaniem i bólem, który przeradza się w depresję po utracie dziecka. Tak w skrócie. Wielkim skrócie.
Te książki naprawdę nie są złe. Ale ‘Gorsza jest najgorsza.
Język, którym jest TO napisane, przeraża. Brak redakcji zadziwia. Narysowany portret czterdziestolatki jest psychologicznie infantylny. Zamienia bohaterkę w gówniarę, która jest skłócona ze światem, bo życie dało jej w kość. To linia obrony. Oskarżyciel nadal będzie pomstował: - Ale dlaczego tak?! Na boga, dlaczego tak?!

„Ta książka jest po prostu mrocznym memento. Jak mówi Magda, żegnając się z mężem: To wciąż dzieje się na nowo. To znowu – wyrwany z kontekstu – cytat „od autora”. Jarosławie – parafrazując te słowa, napiszę tak: Ta książka jest po prostu źle napisana. Za szybko, za prędko. Żegnając się z nią, zadawałem sobie, dręczące mnie, pytanie: - Co tu się kurwa stało? O co chodzi???

W „posłowiu” zwykle – może to być autor – wyjaśnia, rozjaśnia zagadnienia niezwiązane bezpośrednio z książką. W tekście, który proponuje nam Czechowicz, mamy tłumaczenia, podziękowania. A powinny być przeprosiny.

Pisarz próbuje zamienić mnie w zombi. Tak, dlatego przywołam cudzysłów, który – niestety – pasuje do tego pisania. Autorem jest Wiktor Jerofiejew.
„Człowiek z głową nafaszerowaną bulwarowymi czytadłami, komiksami, kryminałami, romansidłami i wierszykami z reklam, pop-muzyką – to już nie człowiek, lecz zombi, jeśli nie zna prawdziwej ceny wszystkich tych rzeczy. Namiętne czytanie kryminałów jest równie szkodliwe, co picie imbiru, ale kto się przejmuje ostrzeżeniami ministra zdrowia?”

Ok, „Gorsza” to nie jest kryminał. Tekst jest reklamowany jako thriller. Nie jest nim. Nie jest to też portret kobiety silnie umęczonej, która zatraca możliwość racjonalnego myślenia, by oddać – poddać się zemście. To jest czytadło przyczynkarskie. A tego nie lubię. Co więcej; dostaję wysypki po takich lekturach. Muszę dodatkowo kopnąć duży kamień na ulicy, by ból fizyczny górował nad tym psychicznym. Bo po przeczytaniu „Gorszej” czuję się kompletnie obolały.
W książce rządzą kobiety. Jak zwykle u Czechowicza. I to jest dobre. Tym razem kobiety – dzięki autorowi – zamieniają się w papierowe potworki. I to jest złe. Zwłaszcza Magda. Jej życiorys jest okropny. Literacko do udźwignięcia. Ale Jarosław turla ten głaz po górę i dupa... On znowu ląduje u podnóża.
Magda – ma przetracony kręgosłup. Bo rodzice pijacy, bo mąż na próbę, bo powidoki szkolnej przemocy wciąż chwytają ją za gardło i duszą. O ona wpada w trans. W malignę zemsty.

To jest do napisania. Czechowicz robi to licho. „Po prostu”.
Na pewno dużym plusem tego pisania, jest to, że dowiedziałem się sporo o funkcjonowaniu komunikacji miejskiej w Krakowie.

Naprawdę nie sprawia mi przyjemności, że piszę źle o książce Jarka. Uczciwość jest w tym wypadku cechą władczą. Nie mogę wymyślać, dopowiadać, rozważać, co by było, gdyby... Bo jesienią będą grzyby, a jutro może spadnie deszcz. Ta książka jest po prostu źle napisana.
Ostatnio czytałem wywód autora Księgozbirów, który dowodził, że o literaturze trzeba pisać tylko dobrze. Że należy polecać, a nie zniechęcać. Naiwność Marcina Zegadło jest ujmująca, ale szkodliwa. Bo po to i dlatego piszemy o książkach, by nie zakłamywać rzeczywistości, by jej nie upiększać. Pisać tak albo nie. A nie nie, że „Białe jest białe, a czarne jest czarne”...

Rzeczą zagadkową są ułomności redakcyjne w tej powieści. Bo ani wydawcy, ani autorowi nie przystoją takie wpadki jak: „Nie była pewna, czy w tym kraju to inni nie stwarzali tych problemów, a potem biedny gej wmawiał sobie, że dramat tkwi w nim samym”.
To jest lelum polelum. Brzmi ciekawie, ale jest absurdalnie głupio napisane. „Biedny gej” – skąd u Czechowicza takie „kwiatki”? Z gorszego zasiewu. Bo ta książka, niestety jest taka, byle jaka...
Nie chodzi o kontrolowanie poprawności pisarza, ale o wydźwięk, barwę, nastawienie, rozwarstwienie...

Traktując ten literacki festyn jako jednorazowe wydarzenie, rodzi się pytanie; dlaczego pisarz zdecydował się na wydanie „Gorszej”. Kiedyś padło z jego ust, że pisanie książek nie jest trudnym procederem. Okazuje się, że się mylił. Powieść to nie szkolne wypracowanie, do ch... psa!

Autor w swojej opowieści stosuje metodę wyliczanki. Opowiada, znamionując czyny koleżanek Magdy. Mamy trzy perspektywy. Ich, jej, Igora. Autora w tej książce nie ma. Umył ręce. I dlatego dzieją się rzeczy niekontrolowane. Pozbawione kleju literackiego.
Szkoda! Bo „rwany zapis toku myśli” powinien podlegać oszlifowaniu. Ten tekst jest brudnopisem, niepełnoprawną odautorską narracją.
To nie jest naturalne. „Gorsza” jest po prostu sztuczna.


4/10

 

popularne