Raj utracony w sześciu księgach
Twoja kaczka jest moją kaczką. Deborah Eisenberg. Przełożyli Kaja Gucio i Krzysztof Majer. Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2022. 288 stron
Od kilku dni stawiam sobie pytanie,
które mnie dręczy: - Czy to dobrze, że Deborah Eisenberg
przestała palić papierosy?
Sam palę, bo lubię. Tak samo, jak przepadam za opowiadaniami. Gdy wpadam do
antykwariatów, to głównie szukam książek z nowelami. Perły znajduję, kupuję,
czytam. Potem bonusy: piję kawę, słucham muzyki i palę, palę. Czasami kaszlę.
Ten wywód wziął się stąd, że podobno porzucenie kopcenia przez pisarkę, stoi u
podstaw powstania tej książki. „Twoja
kaczka jest moją kaczką”, to miszmasz. Są w tym zbiorze, byłej palaczki,
teksty genialne, bardzo dobre i jeden, który mnie drażni. Odpalajcie wrotki, czytniki, karty i do zakupów, i do czytania. Bawcie
się kaczką z kaczką...
Opowiadanie, które mnie rozczarowało, o dziwo zostawiło we mnie największy
osad. Nawet śniło mi się inne zakończenie, od tego, które proponuje Deborah Eisenberg.
Moje „rozmigotanie się przedsionków” dotyczy „Scalania”. Suczka Dzidzia
mogłaby zagryź autorkę za ten surrealizm, który – pewnie wielu śmieszy i
intryguje – a mnie wkurwia i irytuje. Te fiszki nadsyłane z rebusami, wydają mi
się tak bardzo infantylne, że – podczas czytania – krew mnie zalewała i spalić
więcej papierosów też musiałem. Ogólnie, w szczególe i ogóle – to moje jedyne
zastrzeżenie do całej opierzonej „Kaczki”.
Bo „Kaczka” ma się dobrze. Kwacze, dokazuje i wykazuje żywotność. Nawet w
pewnym momencie zdawało mi się, że ożył Truman
Capote. Bo klimat „Śniadania u Tiffany’ego” się odczuwa, wyczuwa.
Operowanie słowem, mimiką, gestem, odwołaniami bohaterów. To daje pełny pogląd,
ogląd. Dopełnienie.
Socjologiczny wymiar literatury to kocham, to cenię. Tego potrzebuję. A to mam
w każdym tekście z ptasiego zestawu. I dlatego jestem syty!
Chcecie więcej odwołań, wywołań. A proszę bardzo: „Księga piasku”. Tak! Jorge
Luis Borges, jeden z moich mistrzów mógłby przeczytać „Kaczkę” i powiedzieć: -
No niezłe, kurwa!
No może ten dystyngowany pan nie kląłby, ale sama twórczość Eisenberg
na pewno przypadałaby mu go gustu. Bo jest bliźniacza. Jest wyjątkowość opisów
ludzkich losów. Gdy od szczegółu przystępujemy do opisu ogółu literackiego,
ludzkiego pejzażu.
W tym czytaniu występuje „naturalny lęk przed niemożliwym”. Bo czucie, wyczucie
prozatorskie uwodzi i daje możliwości interpretacyjne.
„Opowiadania wierne rzeczywistości” głowy. Tego, co pamięć zachowała, co
pielęgnuje, a także to, co „w tej głowie” szwankuje.
„Raj utracony” – to jest sedno sprawy. To jest, to co rozwarstwia to pisarstwo.
Wspomnienia, które tylko da się rozpisać, z którymi nie można nic już zrobić.
Było, minęło, ale w głowie siedzi. A „Kaczka” to remedium. Antidotum, które
działa. Trzeba nazwać, rozpoznać i wyznać przed światem, co we mnie, co w tobie
– siedzi, co uwiera, boli i drażni.
Przywołałem znanych pisarzy. Wymieniłem nazwiska mężczyzn. A jednak to nie to
samo, bo Deborah Eisenberg
pisze z całą powagą, którą mają tylko kobiety. Czyli raz filuternie, innym
razem melancholijnie, a jeszcze w innym miejscu z brawurowym dystansem. Ten
dystans można nazwać irracjonalnym lub surrealistycznym, ale on tak naprawdę
jest aż i tylko KOBIECY. Niepowtarzalny. Nieobliczalny.
Metaforyzm całości urzeka. Jest jakby schowany, nie wyłazi wprost na wierzch. Ale
po czasie, po dniach, po nocach – dopada i trzyma za gardło. „Niechęć” do
moralizatorstwa jest widoczna. Nie ma wywodów rodem z podręczników dla
okopconych filozofów. Jest uwikłanie w paralelę, aforyzm. Dobrostan dobrego
pisania.
Pamiętajmy, że melancholia męska i od melancholii kobiecej się różni. Zwłaszcza
w literaturze. To jest tutaj widoczne. Mocne. Jednoznaczne. Władcze.
Podczas czytania „Kaczki” sięgnąłem po zestawy opowiadań Flannery
O’Connor.
Szukałem punktów stycznych. Powinowactwa. Jest magnes, ale to jednak
przeciwległe bieguny. Deborah Eisenberg
jest rozkosznie zabawniejsza w odbiorze. Depresyjność
tego pisania przychodzi z czasem. Dlatego nie śmiejcie się zawczasu, bo i tak
dopadnie was smutek. To zamierzona, wyrafinowana sztuczka. Diabelska. Kobieca.
Według definicji, której mnie uczono na studiach, opowiadanie to krótki utwór o
jednowątkowej fabule. Bzdura na resorach! Opowiadania Eisenberg
najlepiej przeczą tej formułce. Mamy tu wątków, szkatułek, pudełek od diabła i
jeszcze ciut. To dlatego między innymi te teksty uwodzą (poza „Scaleniem”).
Nie mamy tylko i wyłącznie perspektyw żeńskich. Są też chłopcy, którzy udają
mężczyzn, albo mężczyźni zbyt twardzi, by przyznać, że są słabi... To charakterologiczne
rozproszenie postaci „robi” dobrze całości.
W moich ulubionych opowiadaniach, z tego zestawu, czyli „Tadź
Mahal” oraz „Twoja kaczka jest moją kaczką” widać to pomieszanie postaw w
pełnej krasie. Jest młodość, jest starość, umieranie, tęsknoty, przekłamania. Wybieralnia
spojrzeń, przekonań, wyglądów i poglądów.
A jeśli nadal chcecie szukać podobieństw literackich. To znajdziecie je także w
niektórych, zwłaszcza starszych, dziełach Rotha. Philip Roth byłby zachwycony
„Kaczką”. Uwierzcie mi! Zwłaszcza gdyby przeczytał opowiadanie: „Było, minęło”,
Tekst głównie o relacji matka – córka. Tekst przede wszystkim o dławieniu się
udręczeniem. Wyjątkowa perła.
Wiele osób twierdzi, że na polskim rynku wydawniczym dzieje się „tak sobie”. A
ja tym tłumom odpowiadam: - Że na rynku jest ok, bo jest Cyranka, Drzazgi,
Pauza, Filtry, Ha! Art. Nisza., Czarne, Książkowe Klimaty, *etc... Natomiast na
obrzeżach dzieją się cuda niewidy, gdzie jest produkcja książki nijakiej. Ja
tam nie zaglądam, nie chodzę o takich wioskach...
„Twoja kaczka jest moją kaczką” jet dowodem, że w Polsce można wydawać dobre
książki!
A tak na marginesie:
Nigdy, przenigdy, nie czytam cudzych recenzji, przed napisaniem własnych
wypocin. Ale
czasami oko zawiesza się samo, gdy na wallu
Facebooka coś się pojawia i coś do mnie krzyczy. „To jest świetne! W skali od
jednego do tysiąca – milion dwieście”. Dławię się potem dymem i ze śmiechu...
Moja wspaniała babcia Teresa miała taki sposób na książki: - Gdy wchodziła do
wanny, to towarzyszyła jej lektura. Po godzinie z ogonkiem wychodziła z
łazienki zrelaksowana i „oczytana”. Bo jej przyswajanie słów wyglądało tak, że
czytała początek, środek i koniec. – Ja, drogie dziecko, więcej nie potrzebuję,
ja wszystko rozumiem - tłumaczyła.
Sposób babci Teresy – zauważyłem – rozgościł ostatnio i się rozochocił. Wielu "recenzentów" tak czyta... No cóż...
Stety,
niestety – ja czytam od a do z. Czasami się męczę, bo jest krwawo, łzawo i bywa
nudno.
W „Kaczce” też są bzdety i rozety. Jednak jest więcej wspaniałości i na tym się
skupmy.
9/10