Podzielone zagniewanie


 

Oni. Kay Dick. Przełożyła: Dorota Konowrocka-Sawa. Artrage.pl, Warszawa 2022. Seria: Cymelia. 116 stron

- Ależ to nudne!
- Jakże wspaniałe!
- Nudne!
- Wspaniałe!
To spór głosu wewnętrznego. To rozmowa – nieschizofreniczna – samego ze sobą. Bo „Oni”, to lektura nie na jeden wieczór. Niezbyt obszerna fabuła, a jednak trzeba TO czytać fragmentami, rozkoszować się urywkami. Rozpoznawać sceny, przyswajać kolory, usłyszeć głos wody, wtopić się w tłum artystów i prześladowców.
Kay Dick niczego nie robi na siłę. Jej narracja to sceny z etiud filmowych. Andriej Tarkowski mógłby to połączyć w całość. Szerokim kadrem pokazać niepokazane. Głosem z offu dopełnić pourywane w książce dialogi.

Nieznośnie, ale też niewiarygodne jest to, że szukając w sieci (i poza nią) śladów pisarki, trafiamy na i w... pustkę. Jakieś skrawki, ułamki ułamków. Żadnych opracowań w języku polskim. W angielskim niewiele lepiej. A Kay Dick (1915 – 2001) to postać nietuzinkowa.
Na obwolucie – pięknie wydanej przez Artrage.pl – książki dowiadujemy się, że napisała pięć powieści. Że Georg Orwell zawdzięczał jej ostateczną wersję „Folwarku zwierzęcego”. Redagowała, pisała, czytała, rozmawiała; żyła słowem. Oddychała literaturą. Czy to truizmy? Jak wszystko, co chcemy ogarnąć w kilku zdaniach „aktów strzelistych”. A „Oni” są aktem. Jednoaktówką, która otwiera drzwi percepcji szeroko i zdecydowanie.

Najważniejszą osią tego pisarstwa jest podział na socjopolityczne My – Oni”. Blurb książki głosi, że „dystopijny majstersztyk”; że to orwellowska przyszłość, że zapis sennych koszmarów, aż wreszcie – że metafora twórczych zmagań autorki.
Ja to czytam wprost. Symetria między uciśnionymi a tymczasowymi najeźdźcami. A z drugiej strony – wszędobylska nierówność na linii – mędrcy i głupcy.

Kay Dick – w poszarpanych dialogach, w scenach pojedynczych kadrów – pokazuje świat, w którym ludzie sztuki cierpią i żyją w zagrożeniu. „Inni” nie są empatyczną wspólnotą. „Inni” rozsadzają- w imię niepojętych idei – świat od środka. Palą, niszczą, okaleczają, kradną. Mają w sobie siłę, która jest mocą czarcią. Kto w tej scenerii jest Mefistofelesem? Kto upada, a kto się podnosi? Gdzie tkwi tajemnica tego uroczyska?

Społeczeństwo jednostek” płonie. Indywidualizm jest osądzany i posądzany. Tłum naciera. Ślepy, skonfundowany, bestialski i podstępny.
Cytując klasyka: gra jest trójstronna, oprócz »ja« i my” grają w nią także (właśnie) „oni” (François de Singly).
Zatem nie ma mowy o kompromisie. Jest walka (gra?). Czasami podjazdowa, innym razem wprost i do „pierwszej krwi”, ale – co istotne – ona trwa. A każdy taki proces przynosi ofiary. Ta definicja musi być uwikłana w podziały; najpierw rodzin, a później całych społeczeństw.

Gdy na Instagramie pokazałem okładkę książki, z zaznaczeniem, że czytam Dick, kilka osób odezwało się do mnie z pytaniem: - Jak sobie radzisz? W tym pytaniu jest ukryte szyderstwo i podziw. Bo pytający uznali książkę za „nudną”, „intelektualną wydmuszkę”. Można i tak. Jednakże – jak wspomniałem – tej narracji nie należy przyswajać jednorazowo. Bo osad, który zostawi – po szybkim czytaniu –, będzie lichy i niewyraźny; zamazany.
Osobiście do tych powidoków, do tej pourywanej fabuły zbierałem się powoli. Kilka stron, może „rozdział”, a potem czynności zwykłe powszechne, szare: kawa, papieros, spacer. I myśl! MYŚL przepełniona paletą kolorów to NA PEWNO zostaje, to się osadza po przeczytaniu fragmentów, a wreszcie całości.

Nie wiem dlaczego, ale podczas tego myślenia dopadły mnie dwa nazwiska. I sięgnąłem po twórczość Józefa Czapskiego, a kilka dni później trafił do mnie/we mnie A. Huxley.
Nie przymuszam was, byście dokonywali podobnych wyborów, ale jakiś film Tarkowskiego, to moglibyście (już) obejrzeć. Bo to się uzupełnia, dopełnia. Wypełnia głowę obrazami i niedowiedzeniami. Mgłą...

Dodatkową, uzupełniającą, lekturą dla pisarstwa Dick jest praktyczny esej Simona Leys. „Orwell czy wstręt do polityki” to pożyteczna lektura. A słowo „wstręt” robi tutaj całą robotę. Nie należy szukać synonimów. Bo wstręt nie zawsze musi cuchnąć. Może być kolorowy, podstępny. I zdaje się, że taki właśnie jest TUTAJ. Oni są wstrętni, podstępni, w świecie ogrodów, szumu fal, nieporadnych dzieci i otartych z kurzu regałów bibliotek i galerii.

Ta książka jest też źródłem łatwopalnych cytatów. Jednak – tak jak często przywołuję i rozpraszam swoje teksty cudzysłowami – tym razem odpędzam je od siebie, by was zapędzić do lektury. Spokojnej, stonowanej i rozumnej. „Oni” – to źródło złotych myśli, ale podanych z kpiną lub dlatego, by wstrząsnąć czytelnikiem.

Jeśli już mam cytować cokolwiek, to bardzo dalekie odwołania, ale mające szerszy kontekst w tym czytaniu. Na przykład:
Niezależenie od tego, jakie jest twe panowanie, którego nadużywasz, moje prawa są bardziej uświęcone niż twoje. Łańcuch, który nas wiąże, jest granicą twej władzy ojcowskiej. […] Barbarzyński ojcze, niegodny tak czułego imienia, idź i rozmyślaj o swoich strasznych zbrodniach, a twa córka tak łagodna i poddana swe szczęście składa na ołtarzu twoich uprzedzeń (Rousseau, 1835, s. 164, tłum. M.Sakwerda).

Lub (znowu François de Singly): W obrębie pary i rodziny koncepcja „ja” osobistego współistnieje, mniej lub bardziej pokojowo, z różnymi tożsamościami statusowymi każdego z jej członków. Ta koegzystencja przekłada się na oscylację między prymatem przyznawanym „ja” a prymatem przyznawanym „my”.

I to ma sens. Nie jednoznaczny, ale poza polem bitwy, na którym walczą artyści kontra reszta świata, rozgrywa się pojedynek o „osobność”, o indywidualizm.

Powróćmy jednak do prymatu filmowego tej fabuły.
Przesłaniem takiego obrazu mogłoby być dość pojemne hasło: „kształtowanie się systemu wartości”. Oczywiście mamy tu krzywe zwierciadło, powyginane członki, złamane kręgosłupy. Po kolei:
- jest kształtowanie (nieporadne), jest system (apokaliptyczny) i są wreszcie wartości; jednych i drugich. Nie uzupełniają się. Są przeciwstawne. I dlatego można to pokazać, „nakręcić” i O TYM dyskutować!
To nie jest utopijne, to jest fragmentarycznie wyrwane z kontekstu. Podziału my ONI. Gdzieś pośrodku jest „JA”. Walka trwa.
Zniekształcone przeciwstawienie się szwedzkiej próbie indywidualizmu, w którym jednostka była „ponad” i kończyła „w samotności”. Gdzie indywidualizm był sławiony i reklamowany jako „jedyne wyjście”. „Oni” nie walczą z taką postawą i jakimkolwiek nastawieniem o samodecydowaniu. „Oni” pewni siebie, tak naprawdę (też) są pełni strachów i lęków.

Wreszcie „Oni” Kay Dick to rozprawa nad głosem większości, który jest decydujący tylko dlatego, że ma liczebną przewagę.
Dochodzi do tego, że „ja” staje się „niepełnosprawne”, nieuprawnione.

Krzysztof Dybciak pisał tak: każdy, kto pisze o książce krytycznej lub całokształcie dorobku jakiegoś krytyka, musi wykonać czynności badawcze polegające kolejno na: 1) segmentacji pewnego zbioru tekstów na jednostki podstawowe, 2) analizie oraz interpretacji tych elementarnych wypowiedzi, 3) zbudowaniu z cząsteczkowych konstatacji całości omawianego zjawiska.

Tylko że w przypadku tej książki działamy po omacku, intuicyjnie. To jest piękne. To jest miłe dla duszy!


Na koniec cytat z Przemowy noblowskiej Olgi Tokarczuk”:

- Czy możliwa jest taka opowieść, która wyszłaby poza niekomunikatywne więzienie własnego „ja”, odsłoniła większy obszar rzeczywistości i ukazała wzajemne związki? Która umiałaby się zdystansować od udeptanego oczywistego i banalnego centrum „powszechnie podzielanych opinii” i potrafiła spojrzeć na sprawy eks-centrycznie, spoza centrum?

Odpowiedzcie sobie sami; czytając Kay Dick!

popularne