Filmowa nie/śmiałość
Drogie Dziecko. Marula Liu. Przełożyła z chińskiego Agata Chyla. Wydawnictwo Akademickie DIALOG, Warszawa 2021
Marula Liu (Liu Zijie),
tajwańska pisarka i scenarzystka w zbiorze „Drogie dziecko” przedstawia nam
etiudy, w których perspektywa kobiety jest wszędobylska. Nie zawsze
jednoznaczna, ale zawsze przekonująca.
Moje ulubione utwory to „Laser” i
„Kalendarze”. Oba znajdziecie w finale tej książki. Pierwsze, wspomniane,
opowiadanie przypomina w zamyśle „Między słowami” Sophii Coppoli. Natomiast
„Kalendarze” to perspektywa zagubionego dziecka w umyśle i ciele dorosłej
kobiety. Tego śladu należy się zresztą trzymać. Bo autorka często miesza
czas i miejsce akcji. Z tego galimatiasu wychodzą obnażone pragnienia,
tęsknoty, wyobrażenia.
Kobieta kochanka. Kobieta matka. Kobieta przyjaciółka. Kobieta na skraju
załamania nerwowego.
Pedro Almodóvar ostatnio nakręcił
relatywnie słaby film „Matki równoległe”, a wystarczyłoby sięgnąć po prozę
tajwańskiej autorki i mogłoby być pięknie. Dosadnie, ale tajemniczo. Z
groteską, ale i melancholią. Po hiszpańsku, ale ze wschodnim akcentem. A przede
wszystkim: KOBIECO.
A co do Coppoli, to dla nie niej mam gotowy scenariusz w postaci opowiadania „Matthew i Claire”.
Film pełen delikatności z odwołaniami do włoskiego erotyzmu Felliniego.
W ogóle, jeśli te nowele potraktujemy jak serial, to będziemy niecierpliwie
czekali na kolejny odcinek, następny sezon. Bo jest tu filmowa naiwność i
literacka dosłowność. Dlatego tak dobrze się to czyta.
Można całość odczytywać jako manifest kobiety zrozpaczonej. Tej, która szuka
miłości, a przede wszystkim bliskości. Ale
to zbyt błahe podejście. Z tej prozy bije przede wszystkim nieśmiałość w
relacjach. Strach, który paraliżuje przed podjęciem działania. Wszystko, co
jest w zamku pamięci, co ukrywa się w duszy, w tym pisaniu wyłazi na wierzch.
Jest rozczłonkowane, uwypuklone i nazwane. Zwykle „na okrągło”, z rzadka
zupełnie wprost, na odlew.
Powinowactwo filmowe może wynikać z profesji, którą para się Marula Liu. Scenariusz rządzi się swoim prawami,
nowela swoimi. I trzeba przyznać, że autorka potrafi rozgraniczyć te dziedziny.
W tle nadal mamy kadry, cięcia, obrazy dokładności i rozmazane powidoki.
Weźmy na tapetę tytułowe „Drogie
dziecko”. Może razić naiwność zakończenia, ale gdy patrzy się na to jako
korespondencyjny wywód filmowy, od razu nabiera się ochoty na przeczytanie tego
opowiadania jeszcze raz.
Marzenie, by zostać matką. Czy to tylko zachcianka trzydziestolatki, czy cel
życiowy? I czy aby na pewno dziecko jest tutaj najważniejsze. Bo samoświadomość
osamotnienia jest wyraźniejsza. Poszukiwania partnera są zawiłe, rozpaczliwe i
wypada z tego farsa. Ale, gdy sprawie – z
męskiego jednak punktu widzenia – przyjrzymy się dokładnie, to widzimy, że
bohaterka cierpi, popada w paranoję. Przewidzenia, odgłosy, pogłosy – to
wszystko dzieje się 24 godziny na dobę. Literacko jest to ogarnięte: ”tak sobie”,
ale filmowo – doskonale.
W adaptacji nie trzeba być wiernym dziełu literackiemu i to wyzwala we mnie
nieprzebraną ochotę, by „Drogie Dziecko” ekranizować. Pokazywać Kobietę
Prawdziwą. Nie tylko jej powierzchowność, ale przede wszystkim wnętrze, którym
tak doskonale zajmuje się Marula Liu.
W noweli „Prezent” mamy perspektywę
cierpienia i rozwarstwienia. Para, która nie może mieć potomstwa „wkręca”
młodą dziewczynę w wiarę w miłość, w szczęście. A kończy się na mechanicznej
roli surykatki. Dalsze losy są znowu naiwne, ale scenariuszowo pysze. Oczami
wyobraźni widzę spotkanie biologicznej matki z dorosłym synem. Śmierć zgorzkniałej
kobiety, która rodzicielką była „na próbę”, To wszystko jest opowiedziane
półsłówkami i dlatego pozwala na wiele sposobów interpretacyjnych. Na „zabawę”
tym tekstem, taką formą. Zwłaszcza że w tle mamy jeszcze związek dojrzałej
kobiety z chłopcem, któremu zdaje się, że jest mężczyzną.
Bronię tej książki – jak tylko mogę, bo
dostrzegam płycizny i ułomności, ale wolę skupić na tym, co jest zasadnicze. A
jest nim Dusza Kobiety.
Dusza, której elementy jak kawałki tłuczonego szkła, jest rozpisana na czynniki
pierwsze w każdym z opowiadań. Nawet gdy zdaje się nam, że jest zbyt papierowo,
to pisarka nagle dokonuje wolty i pisze jak mistrzyni. I dlatego warto sięgnąć
po „Drogie dziecko”.
Filmowa stylistyka, co powtarzam z uporem, jest pewnym płaszczem, literacką
figurą, by lepiej całość przyswajać. Lepiej ogarniać nieśmiałość narratorek.
Ciągłe przywoływanie, że bohaterki mają słaby wzrok, że szukają pomocy u
lekarzy, rodziców, przyjaciół jest też niezłym zabiegiem, wybiegiem.
Powtarzalność tego motywu skłania, po lekturze całości, do refleksji. Bo
„przetarcia własnych okularów”, „wypłukania soczewek”.
Perspektywa kobiety wykształconej, zaradnej życiowo, ale poranionej przez
ułomne dzieciństwo i kulawe związki – to jest sedno tych relacji. Opowieści
żeńskich w samczym, otwartym świecie.
Używanie sformułowania „kobiece
pisanie”, niektórzy traktują jak stygmat. Idiotyczne to podejście. Bo nie jest
ani eufemizm, ani złorzeczenie. To fakt, a dotyczy także „Drogiego dziecka”.
Czy gdy wymienię takie nazwiska jak: Inga Iwasiów,
Julia Fiedorczuk czy Magdalena Tulii, to
ktoś się oburzy, że ich pisanie właśnie takie jest. Kobiece. Silne. Wieloznaczne. Opis
perspektywy, której mężczyzna po prostu nie dostrzega, bo jest mu daleka
emocjonalnie, fizycznie, filozoficznie.
Marula Liu w swoim „kobiecym pisaniu”
pokazuje nam zakamarki, do których w praktyce ciężko dotrzeć facetowi.
Ale – jako mężczyzna – mogę to czytać,
widzieć, zakuwać, interpretować, a co najważniejsze – mogę to poczuć.
Tajwańska pisarka nie jest zwolenniczką opisowości. Nie brakuje jej dyscypliny,
raczej wie, że to prowadzi na manowce. Zostawia czytelnikowi lekko uchylone
drzwi. Warto skorzystać z tego zaproszenia. Otworzyć, rozgościć się. Czytać i
oglądać.
8/10