Tylko szczurza nostalgia


Krajobraz z martwą babcią. Tomo Podstenšek. Przekład: Agnieszka Żuchowska – Arendt. Fundacja Duży Format, Warszawa 2021. 324 strony


głowę która siwieje a świeci jak świecznik
kiedy srebrne pasemka wiatrów przefruwają
niosę po dnach uliczek

jaskółki nadrzeczne

świergocą to mało idźże

* fragment wiersza „Żal” Józefa Czechowicza


Wiersz? Przedziwny wstęp, gdy przystępuję do pisania o prozie? Niezbędny, by wyrazić żal, że lektura przygotowana przez twórców, których cenię, wprowadziła mnie w osłupienie. Zdębiałem, gdy „to” czytałem. Naprawdę mój siwy łeb nie pojmuje dlaczego, po co i dla kogo?

Spróbuję mój żal rozpisać na głosy. Już bez asekuracji. I zbędnych złośliwości.

Tomo Podstenšek, 42-letni słoweński pisarz, bierze pod lupę życie jednej rodziny. Saga słoweńskich Kowalskich. Jest ojciec, matka, syn, córka. Wędrujemy też w rozgałęzienia. Zięć i jego rodzina. Ferajna ojca z dzieciństwa. Martwa babka i bardzo rozumne zwierzęta. Słyszymy cierpienie szczurów, czujemy konanie psa. Chyba nawet mocniej bierzemy do siebie wewnętrzny głos zwierzyńca od tego co udają, grają dwunożni.

Taki szkielet powinien, a przynajmniej mógłby być osnową do niezłej narracji. Ale moje gdybanie ma się nijak do rzeczywistej materii. Tomo Podstenšek nie radzi sobie z konstrukcją, z „twórczym popędem”. I do niego, niestety, dostosowują się polscy przyjaciele. Tłumaczka, redaktor.

Tekst jest przegadany. Moralizatorsko słabiutki. Literacko wydumany. W polskim wydaniu mamy takie kwiatki jak:


Z bólu wypuścił siekierę, która upadła na ziemię. Gdy rozcierał bolącą prawicę, miał ochotę zakląć i posłać wszystkich po trzykroć do żeńskiego organu reprodukcyjnego albo jeszcze głębiej, ale za bardzo się wstydził własnej nieudolności, więc tylko mocno zagryzł wargi”.

(strona 76)


Skądże znowu: ten przedziwny fragment, łamaniec nad łamańce, to nie jedyny przykład złej roboty. Nie chcę być nadmiernie złośliwy, dlatego przestanę cytować; przestanę się pastwić. Ale zadam jedno pytanie: - Czy powyższy ustęp dotyczy cyklu rozwojowego roślin okrytonasiennych? Bo ja się już kurwa pogubiłem zupełnie.

Koniec kpin.

Wróćmy do powieści. Jest w niej rytmicznie poruszany wątek piłkarski. Nawet Robert Lewandowski trafił do słoweńskiej literatury. Jego cztery gole, strzelone Realowi Madryt, zrobiły wrażenie. Na pisarzu i młodym bohaterze. Ale wątek kopaczy ma też inny podtekst. Oglądanie piłki jest (w tym wypadku) zwykłym „zabijaniem czasu”. Emocje są pojedyncze, osobne. Sami uczestnicy powieści dochodzą do wniosku, że poziom tamtejszej ligi jest – po prostu – kiepski. Parabola godna gamonia, ale uważam, że piłkarze radzą sobie – na międzynarodowej arenie – znaczenie lepiej, niż niektórzy pisarze z tego kraju. Dlatego stwierdzam: Tomo Podstenšek to gracz raczej drugiej, jeśli nie trzeciej ligi.

A jednak powieść ukazała się w Polsce. Kogoś przekonała, uwiodła. Suma summarum: mamy gniota, który mnie wkurwia, a innych cieszy. Jak połączyć nasze emocje? O kompromis będzie naprawdę trudno. A sprawy mają się tak:

Pewnego dnia, wesoła rodzinka jedzie do ojcowskiej sadyby. Przystań staje się miejscem wytchnienia dla ojczulka. Syn, wieczny student, jeździ tam raczej dla zabicia czasu, ale jest niezdecydowany; - zbliżyć się do ojca, czy to zapomniane przez Boga miejsce posłuży mu jako pustelnia do kontemplacji nad nieudanymi związkami z kobietami.

A teraz, w skrócie o damach z powieści. Pani domu optuje za mieszkaniem w mieście. Blokowisko jej wystarcza. Spełnia kryteria. Córka, zmanierowana obrończyni zwierząt i nieszczęśliwa w swoim związku, pojawia się w tej narracji, jako element obcy – jakby była z innej bajki. Ale, ok. Jest rodzinka ze swoją historią. I historia ze swoją rodzinką. To się na pewno da literacko poskładać. Ale autor nie potrafi się zdecydować. Co najpierw, co w tle. Co na wierzchu, a co schowane: - Czy gadające, rozkładające się zwłoki babci, dylematy psa, szczurów i kota; czy może pójść w opis stosunków rodzinnych przez pryzmat pochodzenia, doświadczenia i fantasmagorii o życiu na wsi, u podnóża gór?

Do tego pisarz co pewien moment wkleja nowe wątki, które mają „o czymś” świadczyć – „czegoś” dowodzić.

Intryga” ze sklejaniem modeli pojawia się dosyć późno, ale gdy już „ dopadamy”, to odmóżdżamy się – co i jak, z czym to połączyć. Jakich aluzji się doszukiwać? Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Jakiego kleju użyć, skoro wszystko leci nam z rąk. Rozpada się i dupa blada, zbita.

Krajobraz z martwą babcią” to bardzo tani landszaft. Malowany tanimi farbami przez „dziecko we mgle”, które fantazjuje i absolutnie nie trzyma się dyscypliny w tym co robi. Stąd takie wpadki jak przypowiastka z początku książki, gdy rodzina wpada do rozlatującego się domu i zastaje zaschnięte garnki, omszałe pleśnią talerze, sztućce. „Tatuś” tłumaczy, że „to przez pośpiech, przez chorobę”. Że matkę do szpitala trzeba było szybko zawieźć. A (dużo) potem – w drugim planie – chór grecki nam zaświadcza, że starowinka zmarła w DPS-ie lub innym domu starców. Że miała nawet szansę na kilka oddechów więcej, ale ktoś nie usłyszał, ktoś nie dopilnował…

To się naprawdę literacko nie klajstruje. To się rozpada. To leci na łeb, na szyję. Nawet jeśli odczytać pewne zdarzenia jako „skrótowość”, „niepowiedzenie” – to i tak nie będę przekonany, że to celowy zabieg.

Powieść przypomina gospodarstwo, o którym mowa w zeznaniach bohaterów. Chciałoby się „to” ratować, bo ma potencjał, ale od czego zacząć? Skosić trochę trawy, może dach załatać, okna wymienić? Z wierzchu, pozornie – ok. Nie, nic nie jest ok!

Jest pomysł na powieść, ale realizacja jest kiepściuchna. Jest ułomna, jak słoweńska liga piłkarska.

W tym chaosie są sceny ujmujące, zajmujące. Na przykład szczurza nostalgia (strony 226 -227). Może „wróżenie z fusów” na spodkach filiżanek ma jakąś literacką produktywność? Może to znikające, pożerane przez robaki ciało, które „żyje własnym życiem”? Opowieści z krypty wplecione w codzienność – dlaczego nie? Ale na pewno – nie TAK!

Z chaosu można wydobyć piękno. Określić brzydotę mianem arcydzieła. Jednak potrzebny jest literacki spryt. Musi być idea. Nawet błaha, niewinna, nieistotna – ale trzeba się czegoś chwycić, by całość miała jądro. A jest bezsens gadulstwa i słabiutkie myślowe deliberacje.

Duch Antoniji mógłby, a nawet powinien, całość ogarnąć. Jej śmiertelne udręki na nic się nie zdały. „Tylko białe kości próchniejące powoli w czarnej ziemi”.


3/10



popularne