Bawmy się, smućmy się


 

Nicuś. Maks Wolski. Wydawnictwo Od Do, Łódź, 2022. 548 stron


Szanowny Panie Wolski,

w oparciu o jaki źródło-stan napisał Pan swoją książkę? Bezpodstawne oskarżenia wobec Polski. Co tam; Polski?! Narodu całego. Czy pan jest socjologiem, antropologiem? Kim Pan jest? Kim jest ten cholerny Nicuś? Na pewno nie jest jednym z nas, z krwi, znoju polskiego; gdzie pan go odszukał, wyszukał, poszukał? Gdzie się schował, wychował, pochował?

Pisze Pan: Nicuś, a myśli pan NIC. A może w ogóle „nicość”, a może NICK, a może kaszubskie „NI”, które w „NIE” się zamienia, odmienia, wymienia? Włosko-żydowsko-niemiecki spisek tu czuję. I jeszcze jugosłowiańska mafia w tym palce maczała, odmaczała. Moczy-mordy cholerne.

Ja TO odczuwam, wyczuwam. Pan to wszystko wypacza, zniekształca, deformuje, przejaskrawia, miętosi i gniecie. Co to ma być, Panie Maks?

Szanowny Panie Wolski,

wspaniałą książkę Pan napisał. Musiałem się pobawić, rozbawić we wstępie, bo rechot we mnie jeszcze siedzi. Trochę mnie wciąż dławi, ale dam radę napisać o „Nicusiu ” więcej, bo pisać, rozpisać to – niewątpliwie – trzeba.


12 lutego będziemy wspominać kolejną rocznicę śmierci Thomasa Bernharda. Podaje ten trop nie bez przyczyny. Bo wielki pisarz jest patronem „Nicusia”. Czy to się komuś podoba czy nie. Jeśli Maks Wolski będzie zaprzeczał, to będzie łgał. Może nawet wił się jak piskorz, ale inspiracji swojej nie zaprzeczy.

Ten obrazoburczy styl nie ma zbyt wielu ojców. Bernhard i już. Pozostali, to gromada gachów matki Polki. Ok, może jeszcze Krzysztof Varga mógłby się zaopiekować synusiem Nicusiem.

Dla draki dorzucam autora „polactwa”, buraka pospolitego – pastewnego; Rafała Ziemkiewicza. Rodzina w komplecie.

Nie chce mnie opuścić kpiarski ton, ale nie mogę „być w innym stanie” po lekturze, która mnie zmęczyła, wymordowała, a z drugiej strony zachwyciła.

Ze skrajności w skrajność. Od ściany do ściany. Raz pod wodą, raz na brzegu. Nagi – ubrany. Pijany – trzeźwy. Zakochany – opuszczony.

Bohater Wolskiego to autsajder. Stary Leming. Do kompletu: Matka dewotka. Matka kochana. Matka niematka. Matka wykładka kompleksów. Ojciec bezojciec. Przemytnik. Prawy donosiciel. Myśliciel. Satrapa. Stary, czasami jary.

Kobiety Nicusia – wywłoki – powłoki. Powidoki. Babsztyle i tyle? Nie! Piękne, zaradne. Kurwiszony, „barony”, balerony. Powabne, senne, rozbudzone, pobudzone, wybudzone.

(Bawię się dzisiaj formą – nieudolnie – ale jednak, bo zarażony, zainfekowany, zawirusowany mam dzisiaj styl).


Wymieniłem już literackich „ojców” Wolskiego, ale powieść zaczyna się jak u Andrzeja Stasiuka. NICUŚ Bierze swojego „Osiołka” i rusza w trasę. dochodzi do wniosku: - Co tu tak, będę sam kurwa. siedział?! Albo: Co się tak, kurwa, patrzysz?! Nas tu nie ma!

Rusza pośród łanów, bilbordów, biedronek, lidlów. Porusza się wokół wspomnień i napomnień. Kobiety, dużo kobiet. Kompleksy, lawina – nagromadzenie kompleksów. Zmyłki, pomyłki. Wymyślenia, zmyślenia. Rozmyślania. Tęsknoty na pełnych obrotach. Upodobanie do nostalgii jest jednak rozpisane zjadliwie i z troską, by czytelnika wykończyć, rozzłościć – by wreszcie ugościć w tej lawinie słów. Potoku wyszydzania.

Autor nie cierpi na dysgrafię. On zalewa nas swoim utrapieniem. Są zatem w tej narracji zdania, które mają po cztery strony. Przecinki, średniki, myślniki. Jazda na jednym oddechu. Jak Bernhard, pisarz nas irytuje i wkurwia. Wolski: jak nie zachwyca jak zachwyca!

Bo inwokacja: „Polsko, ojczyzno moja, ty jesteś chorobą; ile cię trzeba leczyć, ten tylko się dowie, kto wyzdrowiał” – ma swój sens, ma swoją moc. Ma bezrozumny rozum. Literacką siłę.

Był moment, że zastanawiałem się; czy taka forma wyrazu nie jest literacką wydmuszką. Jednorazowym wyskokiem, który po latach będzie irytował i drażnił. Będzie zalegał w składnicach z tanią książką. Nie znam odpowiedzi na moje wątpliwości. Co będzie, to będzie. Dzisiaj jestem pewien, że to jest świeże, nieszablonowe. To jest wreszcie: - Potrzebne polskiej literaturze. Często zgnuśniałej, papierowej, byle-jakiej.

To jest klin wbity między symetrystów i piszących „kalkomanie” dziennikarzy.

Bolesław Leśmian lata temu, recenzując opowiadania Zofii Nałkowskiej, napisał: Od ludzi zdolnych wolno nam wymagać więcej niż od bylejakich, samozwańczych pismaków.

Otóż – zachowując proporcje – jest Pan, Panie Wolski zdolną bestią. Żarówką w ciemnej, polskiej, gnuśnej piwnicy. A może nawet neonem na zjeździe z autostrady.

Nie będę ściemniał: - nie dałem rady „za jednym posiedzeniem” wciągnąć tej książki. Nie dlatego, że przydługa to opowieść. ONA jest męcząca, wykańczająca, wyczerpująca. Trzeba co pewien czas złapać oddech. Trzeba rozchodzić te słowa. Ten krzyk, wrzask. Ten tumult.

Bo jest zachwyt, ale jest też skowyt. Utkany w ogórki kiszone, ekrany akustyczne, mokre Włoszki, durne dziunie i banki, apteki, bilbordy. Pejzaż, a raczej widoczek, tak bardzo znany i znienawidzony, że ból – podczas czytania – przeszywa, rozgałęzia myśli i czyny.

Chciałoby się na barykady. Ale w przerwach – co pięćdziesiąt stron – wychodziłem na papierosa. Co sto stron – na kawę i papierosa. Co dwieście – na spacer i papierosa. Wymęczyłeś mnie, panie Wolski. Ledwie dycham, oddycham…Rak płuc, jak NIC...

Nicuś” w potocznym języku ukrywa swój ból. Swoje męczarnie. Jest zafrasowany swoim życiem, Polską Zdziśków i innych Januszy. A także Monik, Karolin, Panien Świętych. Ma ich dosyć, ale bez nich też nie potrafi funkcjonować. Oni dają mu wycisk, ale też twórczego kopa. Bez nich nie ma książki, Polski. Dobrej opowieści.

Zacięcie krasomówcze pisarza vel Nicusia jest hymnem. Nową przemową Lecha Wałęsy w Kongresie Stanów Zjednoczonych. Oklaski. Gwizdy. Owacja. Ale gorzki to aplauz, cierpki i smętny.

W tym wszystkim są marzenia, niespełnione „plany wakacyjne”. Tęsknota za Edenem w Jugosławii. Bo na zachód, na południowy zachód. Tam, może tam? Właśnie tam schowało się to co Nicuś utracił, rozmienił na drobne, wymienił na nic niewarte ości… pragnień. Miał apetyt na życie, ale matka, ale kobiety, ale ojciec, ale Polska… Ale Witold Gombrowicz.

Ale – zawsze „ale” unieważnia nasze „bale” – życiowe tango – które zamienia się w zwykły marsz.

Niech żyje ironia, kraina nisości. Pełna burzycielskich myśli.


9/10


popularne