Przemielanie


 

HIACYNT. PRL wobec homoseksualistów. Remigiusz Ryziński. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2021. Seria: Reportaż. 312 stron.


Jeszcze wczoraj miałem ochotę zamknąć mój tekst w dwóch zadaniach:

1. „Fatalnie napisana książka”.

2. „Czy autor zwariował?”

Ale w nocy, z powodu bezsenności, więcej myślałem niż śniłem, zatem; zdań w moim tekście będzie więcej. Chociaż frazy przywołane na wstępie wcale się nie zatarły.

Remigiusz Ryziński w pewnym momencie serwuje nam takie zdanie: „Nikt nie widzi różnicy między robieniem czegoś (zabija, kradnie, ćpa) a bycie kimś (osoba homoseksualna). Kryminał to kryminał i już.”

Pomijając pokrętną składnie tego wywodu, jest w w tym zdaniu ukryta broń, z której autor sam się zastrzelił. Zarzut, który formułuje wobec milicji i bezpieki, sam stał się kanwą, wypełniaczem jego książki. Bo naprawdę nie ma w tej książce szerszego ujęcia problemu «PRL wobec homoseksualistów». Jest rozpiska akt sądowych, IPN i nieporadnej szperaniny w starych gazetach i w YouTubie.

Nie będę się zarzekał, że nie jestem homofobem. Żadnego świadectwa nie potrzebuję. Ale autor książki mieni się rzeczkiem środowisk LGBT. To straszne. To okropne. I głupie. Taką publikacją robi więcej złego; zwłaszcza w czasach, gdy nietolerancyjni populiści rządzą Polską.

Tytuł „reportażu” (piszę to z przekąsem, bo to żaden reportaż nie jest) nawiązuje do masowej akcji Milicji Obywatelskiej, wymierzonej w homoseksualistów (wyłącznie mężczyzn) w latach 1985-87. I uwaga: ta książka nie jest O TYM. A o czym? Spytajcie Autora, Redaktora, Wydawcę?

Dobra! Przesadzam! Coś tam Remigiusz Ryziński pisze, coś tam wie, coś tam gada, ale jakby wysłowić się nie mógł. Burdel w mojej głowie, burdel na trzystu stronach, które są notatkami do książki. Na pewno nie powinny być samodzielną publikacją.

List prof. Mikołaja Kozakiewicza, działacza ludowego, socjologa, seksuologa; mógł być początkiem tej książki. List, który był pochodną rozmowy z Czesławem Kiszczakiem. Był początek 1988 roku. Pojawiły się pierwsze próby sformalizowania ruchu LGBT z Polsce ludowej. Oczywiście wówczas używano tylko sowa „homoseksualizm”, co i tak wielu partyjniaków drażniło, ale zaczęło się dziać. Odwilż była blisko.

Ryziński oczywiście porusza sprawę wymiany „ciosów” na linii Kozakiewicz – Kiszczak, ale robi to tak niemrawo, że czytelnik znudzony wcześniejszym przeglądaniem kronik kryminalnych, mógłby nawet uznać, że całe zdarzenie było tylko incydentem. A tak nie było.

Nie wiem – nie rozumiem – nie poujmuję – jak można było nadać tej książce taki tytuł. Tu się nic nie klei. Strzępy z researchu posklejane niewiarygodnym klejem literackim, który rozpuszcza się w wodzie. Bo autor leje wodę, gdy we wstępie pisze: „Wszystko to ułożone w jedną opowieść – i wsparte tym, co udało się jeszcze odkryć – daje pełniejszy obraz tego, co przez lata działo się na tej samej scenie, czyli w Polsce”.

Tu nie ma żadnej sceny. Jest drewutnia, z której autor wyjmuje szpargały i krzyczy (raczej do siebie) – odkryłem, zobaczcie. Ależ to ciekawe!

Gówno prawda!

Czy, na przykład, skrupulatne opisywanie życiorysu generała Zenona Trzcińskiego, naprawdę wiele wnosi do sprawy? Z czym to się je, czym przekąsza? Gdyby tło byłoby dobrze rozpisane, byłyby efekty, a tak jest „kamieni kupa”.

Wystarczy sięgnąć do WIKIPEDII (tak!), gdzie - bez żadnej kwerendy – dowiadujemy się, że:

15 lutego 2008 IPN wydał oświadczenie, w którym stwierdził, iż Akcja „Hiacynt” przeciw gejom była według nich legalna i nie doszło do naruszenia niczyich praw. Odmówiono wszczęcia postępowania uzasadniając: […] czynności przeprowadzone w ramach tej operacji związane były z ustawowymi zadaniami ówczesnej MO, określonymi w ustawie o powołaniu tej służby, do obowiązków której należała m.in. ochrona porządku i bezpieczeństwa, wykrywanie przestępstw, ściganie sprawców i przeciwdziałanie przestępczości. Jak wynika z ustaleń sprawy operacja „Hiacynt” miała charakter prewencyjny, jej celem było rozpoznanie zagrożeń kryminalnych w hermetycznych środowiskach osób homoseksualnych i w konsekwencji zapobieganie i zwalczanie przestępczości. Z powyższego powodu działaniom przedsięwziętym przez funkcjonariuszy MO nie sposób przypisać cech bezprawności.

Decyzja oraz samo oświadczenie IPN zostały skrytykowane na łamach portali LGBT. Instytutowi zarzucono kierowanie się politycznymi pobudkami i obyczajowymi stereotypami i celowym działaniem mającym na celu wybielenie Milicji Obywatelskiej.”

Czy ten fakt, to zdarzenie – nie mogło, nie powinno być dobrym przyczynkiem do napisania książki porządnej, profesjonalnej, rzetelnej?

Czytałem jedną, wcześniejszą pracę Remigiusza Ryzińskiego – „Foucault w Warszawie” (Dowody na istnienie, Warszawa 2017). Może bałagan był i tam. Ale miał w sobie urok. Miało się wrażenie, że autor nad wszystkim panuje. Że celowo skacze, przeskakuje. Rozdysponowuje frazy zgodnie z pewnym planem. Też są teczki, śledztwa, relacje. Tajemnica.

Zdaje się, że na tym sukcesie, pisarz buduje kolejne literackie fortece. Tylko, że one naprawdę są papierowe, miałkie, nijakie. Bylejakość warsztatowa przeraża.

Gdyby ten cały materiał wycisnąć jak cytrynę? Przepuścić przez maszynkę do mielenia? Tak, wówczas TAK. Ale jest jak jest.

Do tego jeszcze ostatnio wyczytałem, że fotografia z okładki książki jest także – delikatnie rzecz ujmując – niewłaściwa. Zdębiałem zatem, gdy przeczytałem na fanpage „Zdaniem Szota” takie wyjaśnienie: „Ryziński zapytany o okładkę w audycji Michała Nogasia w Radiu Nowy Świat powiedział: - To jest okładka, która ilustruje działanie władzy i systemu wobec grupy. Tutaj w tym przypadku wobec grupy mężczyzn. (...) Chodziło o to, żeby okładka była dynamiczna, żeby była prawdziwa, żeby pokazywała w sposób jednoznaczny opresję.”

Chyba cała publikacja jest „takim” nieporadnym manifestem. Pokazania, ukazania opresji, a że bez składu, ładu, to już nieistotne. Szkoda! Kurwa, wielka szkoda.

Po takiej lekturze, niemal natychmiast, będę chciał sięgnąć po książki, które już powstały na temat RZECZYWISTEJ opresji wobec homoseksualistów w PRL. A także o samej akcji „Hiacynt”. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się czegokolwiek na ten temat i rozpocznie od „reportażu” Ryzińskiego, to polegnie, to uzna, że ludzie w Polsce nie potrafią pisać albo nie raczą myśleć.

Nie wiem jak to się stało, że ta książka się ukazała? Ale źle się stało. Bardzo źle.

Najbardziej mnie śmieszy, że autor już w samym wstępie zastrzega, że będzie się powtarzał, by to znudzenie wprowadziło nas w koszmar tamtych czasów. Ryziński nadmienia też, że będzie używał wulgaryzmów i potocznych sformułowań. Na to również ma wytłumaczenie. A może jednak objaśni mi – nam: - po jasną cholerę wydał na świat tak szkaradne „dzieło”?

Jeśli chcecie zmarnować dwa dni, które ja poświęciłem na czytanie tej książki, to proszę was bardzo…

1/10

popularne