Iluminacja


 

Nazwij to snem. Henry Roth. Przełożył: Wacław Niepokólczycki. 

Artrage.pl, Książkowe Klimaty, Warszawa – Wrocław, 2022. Seria: Cymelia. 578 stron.


Nadal nie dociera do mnie, że „Nazwij to snem” ukazała się pierwszy raz w 1934 roku. Spodziewałem się języka pachnącego naftaliną. Staromodnych chwytów, uchwytów. Isaac Bashevis Singer tak, myślałem, że ten świetny pisarz będzie patronem tej prozy. I może gdzieś, w jakiś „obrazkach” czuję singerowski sznyt. Ale…

Nazwij to snem” jest dziełem osobnym. Wybitnym. W dużym stopniu to zasługa translacji. Przekład Wacława Niepokólczyckiego jest wirtuozerski. Jednak zanim zacząłem lekturę miałem tysiąc wątpliwości. Bo skoro Artrage.pl i Książkowe Klimaty zdecydowały się na przypomnienie tej powieści, to dlaczego nie zlecono nowego tłumaczenia?

Byłem do książki nastawiony źle. „Głupi, głupi ja…”

To grube tomisko czyta się na jednym oddechu, tchem odkrywcy ludzkiego zagubienia.

Henry Roth urodził się w 1906 roku (Tyśmienica, obecna Ukraina), czyli gdy książka się ukazała – miał 28 lat. Jak długo pisał „Nazwij to snem”? Nie wiem, ale w tym pisarstwie nie odczuwamy młodzieńczych aktów strzelistych, jest dyscyplina, jest konsumpcja ducha i materii.

Dawid, kilkuletni chłopiec, dorasta – dojrzewa na kartach powieści, a i czytelnikowi przybywa lat. Bo stopień po stopniu, wchodzimy coraz wyżej, w głąb. Strachów, osamotnienia, poszukiwań, próby zrozumienia.

Jedynym wyraźnym skojarzeniem, które mnie dopadło, a potem dręczyło – to książka Pawła Huelle; „Weiser Dawidek”. Zachowując proporcje, klimat i pejzaż obu narracji, to główny bohater jest zbudowany podobnie. „Przedstawia chłopca jako tego, który zawsze stał z boku, wycofanego.” Żyje pomiędzy, wśród, ale jednak osobno.

Gdy praca Rotha ukazała się za oceanem została dostrzeżona przez krytyków, ale recenzenci nie zawsze decydują o sukcesie rynkowym książki. Dzisiaj, machina promocyjna, na pewno wywiadowałaby takie pisanie, ale w 1934 roku w USA rodził się „Nowy Ład Gospodarczy”. Państwo interweniowało na rynkach, ale nie księgarskich. Na zasłużony sukces książka czekała długo. Bo do lat 60. XX. Milionowy nakład i takowa sprzedaż. A autor czekając na „boom” był strażakiem, robotnikiem, nauczycielem. Czy pisał? Pod koniec – jak donoszą wydawcy – stworzył cykl powieści. Ale podobnie jak Jerome David Salinger (autor „Buszującego w zbożu”) chyba na zawsze będzie kojarzony z jedną książką.

Nazwij to snem” w Polsce ukazała się w 1975 roku. Kiedy odszukałem, w Internecie, okładkę Państwowego Instytutu Wydawniczego, skojarzyłem fakty; mam! Tak, teraz jestem daleko od swojego księgozbioru. Ale przez wiele lat maniakalnie skupowałem książki PiWu. Doskonała proza światowa. Mam tych książek setki… Ale co z tego, że leżą gdzieś daleko ode mnie, skoro nie przeczytałem. Bo sięgałem do tych powieści incydentalnie, na chybił trafił. Dzięki wznowieniu, dzięki inicjatywie uruchomienia serii „Cymelia” jestem syty; wręcz zachwycony. Ale jest we mnie sporo smutku, melancholii. Bo uprzedzam „Nazwij to senem”, to nie jest radosne pisanie. Raczej świdrujące, wirujące.

Jest emigracja. Jest żydowskie zmaganie się z językiem polskim, ukrytym; w tle. Jest rodzina. Albert, ojciec despota, tyran. Genia, żona, matka. Uciekinierka od niespełnionej miłości. Jest Dawid. On nas prowadzi za rękę. Jego losy są na wierzchu, niemal jak flaki, jak – w gabinecie terapeuty w „Kompleksie Portnoya” Philipa Rotha. Czasami mamy wrażenie, że Dawid to Henry. Bo pisarz zmienia sposób narracji. Kiedy chce, kiedy uzna, że musi powiedzieć coś w pierwszej osobie, to czyni to incydentalnie, ale jednak..

Książkę czyta się „prędko”. Wspaniale rozpisane dialogi nadają tempo tej narracji. A z drugiej strony, gdy sięgamy do głębi, do wnętrza chłopca, to musimy zwolnić, wyhamować. Dzieją się rzeczy transcendentalne. Nadziemskie, wykraczające poza główny nurt fabuły. To wymieszanie dwóch światów, ducha i materii, jest niewiarygodne. To relacjonuje, to czuje sześciolatek, który w finale kończy osiem lat z ogonkiem…

Sceny ze stron 259 – 262 są tak sugestywne, pełne emocji, że czytelnik „jest razem z dzieciakiem”, który patrzy w okno, szuka wytłumaczenia, niewinnego kłamstwa, by nie być przyłapanym na podsłuchiwaniu. Dowiedział się, usłyszał. Chciał zrozumieć. Skąd pochodzi „on”, jakie tajemnice ukrywa matka?! Chciał wiedzieć, co się kryje w niej, w nim. O przeszłości ojca usłyszał tylko tyle, że ten od zawsze lubił kaszę z dżemem. O kobiecie, którą kochał nad życie, o którą był zazdrosny, która go chroniła, broniła – wciąż wiedział niewiele więcej. Ale jej miłość zastępowała mu wszystko. To naprawdę nie jest tkliwe, to ma swoją moc. Bo jest rozpisane na głosy. Echo bólu i cierpienia, niespełniania.

Dawid przez długi czas czuje się jak „szkapa z jednym okiem”. Klacz, która ciągnęła ojcowski wóz z bańkami mleka pojawia się raz, ale ma siłę rażenia. Takich drobnych elementów, które zostają w czytelniku na długo, jest w tej powieści bez liku. Wszystko jest dopełnieniem ducha i realności. Dawid obserwuje bowiem świat po swojemu. Pełen strachu, ale jest ciekawski inaczej niż jego rówieśnicy. Jest odmienny. Tak, chce mieć wrotki jak goj Leo. Ale one dla niego są czymś innym niż tylko zabawką, igraszką, zabawką blaszaną. Wrotki mogą mu dać wolność, pozory ucieczki od świata i ludzi, których Dawid się boi, których nie pojmuje.

Chłopiec wciąż jest zlękniony. Wciąż obciążony strachem. Na stronie 303 (i dalej w tym rozdziale), gdy pomaga staruszce zapalić ogień w szabas, nie wie czy zrobił dobrze, czy może jest pełen grzechu. I te pytania o „złe uczynki” w jego wnętrzu pojawiają się wciąż, są jak zły towarzysz, który w drodze zamęcza wątpliwościami i nakazami. Zatem, gdy Dawid dopytuje matkę „gdzie jest bóg – jaki jest bóg” wpada w swoiste opętanie w poszukiwaniu światłości. I potem – tylko on – wie, że widział, że poczuł świetlistość. Że bóg jest na szynach, w węglu, na wodzie… Ale Dawid chce więcej i więcej. Dokładniej! Dopytuje rabina. Ale „Inny” z niego kpi. Inny nie oferuje bliskości. Matka? Matka jest ponad wszystko, ale nie są sami. Bo obok ojciec; nie-ojciec. Żadnej wspólnoty, dotyku. Tylko bojaźń i zaniepokojenie. Ciągłe roztargnienie.

Iluminacja to nie tylko oświetlenie, to także filozofia. I Dawid jest jak Augustyn z Hippony.

«Niebo i światłość to symbole świata duchowego, rozumnego. Powołanie do istnienia światłości było faktycznie powołaniem do istnienia stworzeń duchowych. Ciemności zaś są symbolem nieuformowanej rzeczywistości, „ziemi, która była bezładem” ». To katolickie przesłanie jest ukryte w tym duchu, w tej powieści.

Kiedy Dawid dowiaduje się o istnieniu Jezusa jest zafascynowany. Jego entuzjazm powoduje lawinę zdarzeń przykrych, a wręcz głupich, ale sposób w jaki Roth TO rozpisuje jest kapitalny.

Scen, które zapadają w pamięć, jest w tej książce bez liku. I nie jest tu pusta, rozwodniona symbolika. To ważne dopełnienie całości. Na przykład płonąca lalka, z której zostaje żelazny kręgosłup. Albo zagubienie chłopca, który biegł przed siebie. Uciekał przed strachem, przed karą. Jego wręcz natarczywa chęć przeczytania ksiąg w chederze. Jego wściekłość, gdy uzmysłowił sobie, że opowieść roześmianych kolegów dotyczy mamy. Nagiej, gołej, odkrytej w oknie; jego ukochanej mamy.

Henry Roth nie zajmuje się tylko psychologią dziecka. O, nie! To szersza opowieść. To krajobraz ludzkiego zmagania. Emigracyjnego upodlenia. Sporów na linii goj – żyd. To kadry bycia „radosnym na siłę”. W tym wszystkim brakuje prawdziwego krzyku, wrzasku dorosłych. Zatem – na swój sposób – cierpi, krzyczy: Dawid.

Rozdział wiążący - wieńczący dzieło, to prawdziwy rollercoaster. Baśń. Nadpobudliwy duch wkracza do akcji. Zabawne, ale dopadło mnie zestawienie z Harrym Potterem, który gdy walczy Lordem Voldemortem i nie wie gdzie jest. Jaki jest i czy w ogóle jeszcze jest. Między snem, a jawą. Fantazja mnie ponosi? Przeczytajcie sami. Hipnagogia jest tak wyraźna, że aż drapie po duszy, po trzewiach.

Nazwij to snem” – ta fraza pada dopiero w finale. Ostatnie akapity są wzmocnione tytułowym „przywołaniem”, jednak po lekturze, nadal nie wiemy co było wyraźne, a co za mgłą?

Henry Roth na stronie 424 polskiego, drugiego, wydania pisze tak: „Albo znajdzie jakiś neutralizator swoich lęków, albo spotka go zguba”. I to ukryte zdanie jest swego rodzaju kręgosłupem całości. Jest w tych słowach tajemnica i jasna odpowiedź z czym zmaga się Dawid, z czym musi poradzić sobie czytelnik.

Chłopiec jest osamotniony w swojej walce. My stoimy z boku. Obserwujemy jego walkę, jego wczesne dorastanie. Struktura życia Dawida jest jak powykręcana wierzba. Pędy dzieciństwa źle poprzycinane, rozwarstwione.
Autor jednak nie dba o chłopca w swojej relacji. Jest niczym sprawny dziennikarz, który skończył socjologię. Widzi szerzej, więcej. I daje nam pisarskie arcydzieło.


10/10



popularne