Poszlaki dobrego pisania


 

Skrawki, Dariusz Adamowski. Novae Res, Gdynia 2021. 382 strony


Nie będę ukrywał, a nawet ściemniał, że po książki Novae Res, sięgam rzadko. Nie czynię tego w ogóle.

Gdy, wiele lat temu, przeczytałem tekst w „Polityce”, o tym jak niektóre oficyny robią w chuja autorki i autorów, postanowiłem sprawdzić to na własnej skórze; czytając „bestsellery”, przez nich proponowane. Pozwólcie, że nie będę wracał do tych traumatycznych przeżyć.

A jednak stał się cud! Przeczytałem „Skrawki” Dariusza Adamowskiego i wiem, że zrobiłem dobrze.

Słowo „skrawki” należy w literaturze do rodziny dosyć rozległej. Wielodzietnej. Tych samych rodziców mają: ślady, drzazgi, trucizny, tropy, elementy. Wypisywanie kolejnych fraz na nic się zda. Tworzy się jednak tło rozpoznawalne. Anturaż pokiereszowania. Uderzenia zimna w gorąc i odwrotnie. Na przeciwstawnych biegunach stoją dorośli i dzieci. Nie pasują do siebie noc z dniem. Mieszanka zagubienia.

Tych oczywistości w książce Dariusza Adamowskiego aż nadto. Wiele elementów jego prozy to powidoki tego co czytaliśmy i czytać będziemy u innych. Jednak ze „skrawkami” (naturalnie nie tylko dotyczą one „kartki listu”, podartego przez ojca Marka) życia jest tak, że niepowtarzalne. Nawet jeśli zdaje się nam, że w literaturze wszystko już było, a kolejni autorzy są tylko odtwórcami, to zawsze jest ten element zaskoczenia, wykolejenia własnych wyobrażeń.

Z notki biograficznej wynika, że autor kończy w tym roku 55 lat. A tekst, który popełnił ma znamiona młodzieńcze. I nie jest to zarzut. Wyrzut. Odrzut. To stwierdzenie faktu.

Tekst ma smak reporterki z kluczem lirycznym, poetyckim. To ma swój urok. Adamowski wydawał wcześniej poezję, bajki. Może dlatego to wszystko?

Oto fragment, który mnie – na swój sposób - uwiódł:

(…) - Uśmiecha się szeroko, odsłaniając znowu dziurę po zębie.

Otwieram bramkę i pomagam taczce przecisnąć się na podwórze. Drabina jest już podstawiona.


Proste, ale gra słów godna poety.


A „duch przyszłych świąt”, z czym się kojarzy? „Opowieść wigilijna” Dickensa. Tylko, że u Adamowskiego, który z uporem maniaka wraca do tej frazy, nie o samotność tylko biega, a raczej o reminiscencje. Paradoksalny efekt poprawy pamięci. I w tej osobistej wojnie Marka, głównego bohatera, mnóstwo jest literackich odwołań i odniesień. Wszystko po to i dlatego, by było lepiej? Łatwiej? Dosadniej?

Czytelnik ma być prowadzony za rękę przez Śastrę. Ale z momentem powołania jej do życia przez autora, wszystko gmatwa. Bo Shastra (ang.) to tekst, który objaśnia i rozwija jakiś temat. Termin „śastry” jest często używany w odniesieniu do starożytnych hinduistycznych traktatów na tematy filozoficzno-religijne. Zamiast pomocnej dłoni, Śastra niczego nie kalibruje. Jest urocza, bo w „Skrawkach” to „sztuczna inteligencja”, ale jest jak ciało obce, do którego przyzwyczaił się autor, a czytelnik traktuje „ją” jako zabawkę – igraszkę. To nie jest pisarska „supernova”.

Wróćmy do skojarzeń. Nie tylko prostych, prostackich. Przytoczę dwa, narzucające się:

Hervé Le Tellie i jego wyjątkowe „Anomalia” (Filtry, Warszawa 2021) - „Najlepiej dla wszystkich” – Petra Soukupová (Afera, Wrocław 2019). «A w tle Franz Kafka»

Tych, którzy czytali obie książki, zapewne zdziwi to zestawienie, ale mam swoje powody i dowody, by użyć obu tytułów.

Anomalia” to zlepek fantastycznych opowieści. Wariacja fikcji o fikcji. „Najlepiej dla wszystkich” – wprost przeciwnie. Tam jest normalny, poukładany świat. U Adamowskiego główny bohater para się pisarstwem, a u czeskiej pisarki – bohaterka jest aktorką. „Petra Soukupová z prostych historii wyłuskuje to, co istotne. Psychologiczne portrety jej bohaterów są przekonywające. Nie fantazjuje, pisze o prawdziwych problemach. O tym, że życie uwiera, i o tym, że życie jest wyzwaniem” – tak pisałem w recenzji jej książki. I to jest sedno. To ma nadal sens.

Autor chciałby wszystkiego „najlepszego” razem, do kupy, w pakiecie. Trochę science-fiction i trochę „Domu nad rozlewiskiem”. Może tak się da. Ale po co?

Wrzucić wszystko do jedno worka i niech się kotłuje. Niech dzieją się czary mary, esy floresy, wygibasy. Niech dzieją, ale bez dobrego redaktora – nic z tego nie wyjdzie. Potrzebna selekcja, wiwisekcja.

Dariusz Adamowski napisał dobre czytadło. Problem w tym, że nie jest ono przekonywujące. Jest przewidywalne.

Zamiast na rozwarstwieniu swoich pomysłów powinien zająć się szczegółami. Zwłaszcza „czasem”. Drażnią mnie didaskalia. A to wtedy, gdy Marek całe życie „z albumów” układa zaledwie w pół godziny. A, gdy pije wino z młodym (Mirkiem), który nie stroni od procentów, to wypicie flaszki zajmuje im godzinę. W restauracji, z lekarką – przyjaciółką, której nie widział całe wieki, wypijają taką samą ilość, w trzydzieści minut. Inna sprawa. Również alkoholowa. Z kontekstu wynika, że sąsiedzi Marka od dziesięcioleci piją to samo piwo. Pada nazwa marki. Tylko, że ten trunek został reaktywowany i przywrócony (także na Podlasiu, gdzie toczy się akcja) w roku 2003. No i klops. A jeśli nie klops, to co najmniej tanie pulpeciki.

Zbyt wiele rzeczy w tej książce jest umownych. A oniryczny charakter narracji nie usprawiedliwia niektórych ułomności, wpadek, potknięć.

A jednak – jak mantrę – będę powtarzał: to jest dobra książka. A to, że się czepiam? A kiedy ja się nie czepiałem?


W pewnym momencie (dialog Marka z Danką) pada tytuł „Dobre chwile, złe chwile”. Domyślam się, że chodzi o książkę Jamesa Kirkwooda, Jr. Podjąłem trop i stało się jasne, że jest w „Skrawkach” ukryta część tej „tajemnicy”, która drążyła i tamtą narrację. Ale to kolejny, incydentalny wprawdzie, ślad, który zostawia Dariusz Adamowski. Robi to zapewne świadomie, ale w mieszaninie muzyki The Cure, The Smiths – ma to znaczenie, bardziej dla autora, niż czytelnika.


Wątek miłości ma pierwszoplanowe znaczenie dla całej opowieści. Syn – matka (ich „wspólna” choroba), syn – ojciec, brat – siostra; a potem pierwsza, druga, trzecia ważna relacja. Męsko-męska. Prawdziwa. Wszędobylska.

I gdyby na miłości autor się skupił, to byłoby mi łatwiej cenzurować, wyławiać perły i rzucać je między wieprze. Ale, jak wspomniałem, pisarz lawiruje, kręci. Z opowieści syna, który opiekuje się umierającym ojcem; by po jego śmierci wrócić na wieś Ukazy, do rodzinnego domu; uczynił potworka. Który raz w kącie płacze, a innym razem dopada i w silnym uścisku dusi nas za szyję. Jak „To” Kinga. I to wszystko w oparach świadomego śnienia.


Dobre – przyjemne czytanie, nie oznacza to wcale, że mamy do czynienia z arcydziełem, ale myślę, że o tym wie także sam autor. Który powinien być poprowadzony za rękę, który z książki powinien wyrzucić, na pewno:

- zdradę Leszka, wtargnięcie Stefana na wieczorek u sołtysa, powtórzenia ze stron 201 – 203.

Książka momentami przewidywalna jest jak tani kryminał. Ale to po tej lekturze zamieściłem, na swoim prywatnym profilu na Facebooku, taki wpis;

Skończyłem czytać pewną książkę. Co o niej sądzę? Napiszę jutro. Ale wydarzyło się coś dziwnego. W lekturze sny i świat wirtualny (w dużym uproszczeniu) się przenikają. Tuż przed czytelniczym finałem, zadzwonił do mnie G. Dawno nie rozmawialiśmy. Opowiadał mi o swoich trzech ostatnich miesiącach 2021 r.

Skończyłem słuchać G. Wróciłem do czytania ostatnich 25 stron. Niemal identyczna historia.

Niewiarygodne, ale prawdziwe.

Nawet się wzruszyłem.”

Zatem? Zatem, czytajcie. Wzruszajcie się.

6,5/10



popularne