Drzazgi Duszy


 

Trąby Jerychońskie, UNICA ZÜRN. Przełożyły: Małgorzata Łukasiewicz, Maryna Ochab. Posłowie: Agnieszka Taborska. Wydawnictwo Drzazgi, Okoniny 2021. 232 strony.


...kiedy ludzie mówią ,,wszystko", ,,zawsze", ,,nigdy", ,,każdy", może to dotyczyć tylko ich samych, w świecie zewnętrznym bowiem nie istnieją takie ogólne rzeczy.

Poradziła mi, żebym była uważna, bo jeśli ktoś zaczyna zdanie od słowa ,,zawsze", to znaczy, że stracił kontakt ze światem, i że mówi o sobie.

(Olga Tokarczuk, Dom dzienny, dom nocny)

Zatem będę unikał w swoim tekście określeń „ostatecznych”. Wyroków. Bo słowa: „zawsze” – „nigdy” – „każdy” – „wszystko” brzmią jak rozkazy, jak rozstrzygnięcia.

Będę pisał o pisaniu. O czuciu. O wyobrażeniu; niezrozumieniu, zagubieniu. Fascynacji.

Od lat cierpię na depresję. Unica Zürn też cierpiała. Nie dała rady dalej, mocniej, usilniej. Uzależnienie od „drugiego” było tak natrętne, że zwyciężyło – i nomen omen – przegrało. Ja próbuję, chociaż wiem, że z tym potworem nie można wygrać, zwyciężyć, pokonać go. Zarósł, wrósł. Potwór z żeńskim rdzeniem: depresJA.

Chorobę zostawmy na razie z boku, na marginesie. Książka jest najważniejsza. I tło surrealizmu silne i mocne.

W 2018 roku przeczytałem (i obejrzałem) wyjątkową książkę; Gattora. Życie Leonor Fini”, Dorota Hartwich, Wydawnictwo Iskry, Warszawa. W recenzji pisałem m.in. tak:

Po przeczytaniu książki wpadłem na pomysł, że gdy znowu do niej powrócę, to dokonam sztuczki, zabiegu, który ułatwi mi czytanie. Otóż zacznę od przypisów. A dokładniej od not biograficznych. Jak wielu wspaniałych ludzi tam jest. Rozmarzyłem się jak dzieciak: - Chciałbym ich poznać, porozmawiać, a nawet dotknąć. Po chwili przychodzi otrzeźwienie. Tak! Dzięki pracy Doroty Hartwich nie tylko poznałem bohaterów bohemy, ja w pewien specyficzny sposób ich poczułem. Dostrzegłem ich zalety i wady. Dokonałem niewielkiego bilansu ich tworzenia i burzenia konwenansów.

Czy w tych przypisach padło nazwisko Zürn ? Nie mam teraz obok siebie egzemplarza, nie mogę sprawdzić, a w zamku pamięci pojawiają się luki. Ale wiem jedno, że od czerwca 2018 jeszcze mocniej, usilniej pokochałem SURREALIZM. Czy trzeba cierpieć na depresję, by ten nurt owładnął człowiekiem? Nie sądzę. Choruję od co najmniej dwunastu lat, a wcześniej nie czułem pociągu, zaciekawienia, potrzeby.

Teraz po lekturze „Trąb Jerychońskich” moje wariactwo fascynacji – wzrosło, podrosło, urosło. Zwłaszcza, gdy z uwagą przeczyta się Posłowie Agnieszki Taborskiej. Jednak by to zrobić najpierw należy zająć się trzema porcjami literatury; „Ciemną wiosną”, „Mężczyzną w jaśminach” i „Trąbami jerychońskimi”.

Pierwsza nowela – doskonała. Druga – prawdziwa. Trzecia – oniryczna. Suma: Nie zapomnę o tej lekturze. Nie będę potrafił, chciał, mógł!

A całość stworzyła kobieta, której przypięto łatkę kochanki Hansa Bellmera. A czy właściwie nie byłoby nazwać Unikę – po prostu – Muzą? Lepiej, ładniej, wyraźniej, właściwiej, prawdziwie.

Muzą, która tworzyła. Rysowała, malowała, pisała, myślała, bała się, cierpiała, tęskniła. Uciekała i wciąż wracała.

Czasami mam dosyć wyjaśniania moich „ucieczek”. Milczenia przez rok, czy dłużej. Ale chyba o sobie powiedziałem już wystarczająco dużo. Czas na relacje z przygody, którą przeżywałem przez ostatnie dni. Z książką wydaną przez Wydawnictwo Drzazgi.

Przez wiele lat zajmowałem się fotografią. Przede wszystkim – analogową. Każdy, kto para się tym segmentem sztuki, ma pojęcie kim był Hans Bellmer. Widział, podglądał jego pracę. Dla niektórych jest to inspiracja do dzisiaj. Dla mnie chwilowa zachcianka, kaprys. I niedostatecznie drobiłem lekcję, bo – oczywiście – nazwisko Zürn – przemknęło mi; między lekturami, opisami. Ale nie połączyłem faktów. Nie zbadałem sprawy do końca. Teraz mam jasność. Uczę się, gdy metryka wskazuje pięćdziesiątkę.

Cierpienie i ból, który wydziera z pisarstwa Zürn ; wcale nie jest zapisem jej wariactwa. I tym jestem zaskoczony najmocniej. Jest raczej relacją zmęczonej kobiety, której demony były tak silne, że owładnęły jej oddech. Jej życie.

Zaczyna się od „Ciemnej wiosny”, narracji dziewczynki; opuszczonej, zagubionej, samotnej, pozostawionej samej sobie. W jej świecie ważny jest ojciec, ale jest bardziej wyobrażeniem, bo oryginał nie spełnia oczekiwań. Matka jest wstrętna, otyła, odpychająca. Brat – gwałciciel, szantażysta. Rówieśnicy nie mają „tego czegoś”, „tej iskry – tajemnicy”. A inni dorośli? Ci dopadają małą, z literackimi odwołaniami, w koszmarach. Dręczą jej umęczenie także za dnia. Jest tylko jeden. Tylko on. Rzeczywisty, prawdziwy. Na wyciągniecie ręki, a jednak nierealny. Mężczyzna, którego pokochała i przez którego nie mogła żyć dalej. Narracja jest okraszona seksualnością, jednak to tylko coś na pokaz – w środku, w duszy - jest zasadniczy kontekst. Traktowanie dziecka jako lalki. Nie ma rozmowy, nie ma dotyku, nie ma zrozumienia. Jest tragedia życia. Samotności.

„Mężczyzna w jaśminach” w pewien sposób mówi o tym samym, jednak dojrzałość z jaką autorka opisuje swoje przeprawy i wyprawy, jest pokazem literackiej wirtuozerii. Trud depresji, obsesji, psychozy jest niewyobrażalny. Spisanie tego w taki sposób zasługuje na przeczytanie tego tekstu kilkukrotnie. Dlaczego? Bo znając już życiorys pisarki dowiadujemy się, że potrafiła stanąć z boku; nazwać to co nazwać można i ukryć to co ukryte powinno pozostać.

Jej wędrówki od szpitala do szpitala, od wyrzucania paszportu do skrzynki pocztowej, darcia rysunków, prób samobójczych – to mógłby spisać ktoś stojący z boku. Widz, przechodzień. Świadek. Kochanek. A jednak zrobiła to ONA; sama. Niewyobrażalny kunszt i – naprawdę – dyscyplina narracji.

„Trąby jerychońskie” są momentami zbyt oniryczne. Zbyt wyobrażone. Ale sceny, gdy bohaterka rodzi, w zamkniętej wieży, niechciane dziecko, jest jak uwertura do całego życia pisarki. Jest obrazem wspomnień, napomnień. Bolesne kadry własnych doświadczeń i marzeń. Napisane jest to z takich rozmachem tragizmu, że całość robi wrażenie koszmaru. Ale potem następuje wyciszenie. Sprytne odwrócenie uwagi. Surrealistyczne „Porody Zmysłów”. Tysiące „dzieci – pomysłów, wymysłów”.

Książka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Moja terapeutka zapytała: - Czy to jest właściwa lektura dla pana? - Polecam ją i pani! - odrzekłem automatycznie. Ale po zastanowieniu uznaję, że to nie jest proza terapeutyczna. Dla chorych w remisji nawet niewskazana. Ale z drugiej strony; czy w depresji w ogóle jest właściwy moment na przyswajanie bólu, cierpienia, zwariowania? Nie wiem.

Byłbym ślepcem, gdybym nie dostrzegł profesjonalizmu całego Zespołu, który przygotował wydanie tej książki. Ukłony dla Pań Małgorzaty Łukasiewicz i Maryny Ochab. Tłumaczenie anagramów, to mistrzostwo. Posłowie Agnieszki Taborskiej to przyjemność czytania, poznania.

Brawo „Drzazgi”. Dawno nie czytałem NIC LEPSZEGO! Przejmującego. Wibrującego… we mnie.

10/10

popularne