Pragnienia pozostają w cieniu


 

Dzika gęś. Ōgai Mori. Przełożyła: Izabela Plesiewicz – Świerczyńska. Wstęp: Mikołaj Melanowicz. Wydawnictwo Glowbook, Sieradz 2021. 220 stron


Proszę Czytelników o jedno: - Nie zaczynajcie od strony 43. To tam startuje opowieść. Wcześniej mamy „wstęp”. Wprowadzający tekst Mikołaja Melanowicza, jednego z największych znawców japonistyki w Polsce. Tam dowiadujemy się sporo o autorze „Dzikiej gęsi”, ale także o tym jaka była Japonia na przełomie XIX i XX wieku. Wtedy też powstawał tekst tej książki (premiera 1913), współcześnie przetłumaczonej perfekcyjnie. Bo nie odczuwamy ułomności czasu. Nie drażni nas język, nie irytuje nas stylizacja. Wszystko (i wspaniałe przypisy) daje poczucie bezpieczeństwa w czytaniu. A jednak „już po” zostaje niedosyt. Literackie niedokarmienie.

Mamy do czynienia z narracją, z kluczem. Jest obserwator – „reporter”, który relacjonuje historię kilku miesięcy z życia dwóch kobiet i dwóch mężczyzn. To skrótowa obsada. Bo statystów w tej opowieści jest bez liku. Są ważni, ale jednak stanowią tło. Landszaft dramatu. Wcześniej autor szpachluje, gruntuje wszystko wokół, by skupić się na pokazaniu, wykończeniu całości. I robi to precyzyjnie. Dba o detale. O szczegóły wystroju wnętrz, pomieszczeń i ludzkiej duszy. Czytamy, prowadzeni za rękę i nie nudzimy się. Poznajemy, rozpoznajemy. Wspólnie z narratorem – nazywamy, wyzywamy, pozywamy.

Tytułowa „Dzika gęś” jest zagubioną, niewinną dziewczyną, która z biegiem rzeczy staje się Kobietą. Z pragnieniami, rozterkami, z planami, ze zgniłymi kompromisami. Jest nałożnicą lichwiarza. Jest „wyklęta – przeklęta”. Jest „wyzwolona”! Rozbieg sprzeczności.

Jest żona lichwiarza. Matka. Zdradzana, samotna. Kobieta w depresji.
Jest student medycyny. Spacerujący w romantycznej poświacie pragnień i wyobrażeń. Taka „zmyłka”. Bo jest w nim – potem – i pryncypialność, i pragmatyzm. Jest w nim
ucieczka.

No i lichwiarz. Wcale nie jest charakterystycznym draniem, któremu warto napluć na buty. Facet przeżywający kryzys wieku średniego. Ten fakt go nie tłumaczy, ale wiele wyjaśnia. Ma zatem człek swoje słabości; swoją pewność i nieporadność. A przede wszystkim jest w nim zagubienie. To łączy wszystkie postaci dramatu.

Chór statystów nie jest niemy. Uczestniczy żwawo, ale jednak w zwolnionym tempie. Bo tutaj nic nie dzieje się szybko, naprędce, natychmiast. Wszystko ma swój czas. Każdy ma przypisaną rolę. Rozpisaną z precyzją pracy wykonywanej np. przez lutnika. Dlatego pisarzowi nic nie umyka. A jednak wszystko, cały puls tej opowieści, pozostaje Między Słowami.

To czytelnik musi być świadomym uczestnikiem wydarzeń i przypisywać stany ducha poszczególnym bohaterom z drugiego planu.

Na horyzoncie zdarzeń mamy: ojca dziewczyny, służące, plotkarę ze sklepu rybnego, dzieci lichwiarza, poetów, aktorów, śpiewaków, gejsze, studentów, polityków, dłużników. I narratora. Gaduła, który jest skrzętny, skromny, odpowiedzialny. Klamra kompozycyjna pozwala mu mocniej zaistnieć na starcie i na mecie wydarzeń. Nie jest superbohaterem, jest skrybą.

Ōgai Mori kilka lat spędził w Niemczech. Tam też poznał terminy: „Literatura”, „Powieść”. Zaczął tłumaczyć europejskich autorów. Fascynacja pisaniem stała się jego najważniejszą pasją. Lekarz wojskowy zaczął swój zawód traktować jako poligon doświadczalny, jako wyprawkę do pisarstwa. I mundur odwiesił na szafy. Zajął się służbą państwu i literaturze. Jego fascynacja Europa jest widoczna w „Dzikiej gęsi”.

Japoński szczególarz, pedant; a z drugiej strony iluzjonista bawiący się konwencją. Czytając - wpada się na tropy: głównie francuskie. Czasami angielskie. Innym razem hiszpańskie. Tylko z lekka – niemieckie.

W tej romantycznej, ale nie błahej powieści, uderza ukryty – skryty sceptycyzm. Z całym szacunkiem dla szczegółów – ale odnajduję w tym pisaniu rys Stendhala. Jego umiłowanie dla dławionej pragnieniami młodości. Jego stawianie „na swoim’. Że nie ma „jakbyśmy chcieli”. Jest jak jest. Marność. Marzenia są tylko rozkoszą zmysłów. Czuć, słyszeć. To jedno. Ale już nazwać – wypowiedzieć; nie można wszystkiego. Bo rzeczywistość jest okrutna. Miłość to fatamorgana.

Japoński pisarz opisuje młodzieńcze chciejstwo, które pozostaje na poziomie niewypowiedzianych, iluzorycznych pragnień. U Stendhala to niemożliwe. On był bardziej konkretny. Równie i boleśnie sceptyczny, ale pisał mieczem, toporem, sznurem. Przy nim Ōgai Mori, to pięknoduch. Wędrowny poeta. Trubadur ze wschodu, który ludzkie pragnienia kaligrafuje z dokładnością mnicha. A skoro duchowny, to też delikatniejszy, spokojniejszy. Zrównoważony.

I ten spokój jest siłą „Dzikiej gęsi”. Trochę jak w filmie Sofii Coppoli. Bo „Między słowami” jest przestrzeń na iluzję. Na imaginację wyobrażeń.

Ōgai Mori pisał także dramaty i wiersze. I tego ducha wszechstronności czuć w tej książce. Paleta możliwości przełożenia, adaptacji tego tekstu jest spora. Można do radia. Można na scenę. Można tym tekstem się bawić. Jednak osad, jaki zostawia jest przesadnie oczywisty. To prawda, tekst powstał dawno. Jednak skoro trafił do na polskiego czytelnika teraz, to dlaczego mamy bić tylko pokłony. Zwłaszcza, że to mechaniczna, wschodnia taktyka gościnności. Miła, ale obłudna.

„Dzika gęś” jest bardzo dobrze wydana, świetnie przetłumaczona, opatrzona profesjonalnym wstępem. Ale jest to powieść, która przeleci, odleci, wyleci. Po prostu jedna z tysiąca, którą warto mieć w pamięci, ale – w żadnym wypadku – nie warto jej rozpamiętywać.

A jednak: czekam na więcej prozy, której nie znam, której nikt wcześniej mi nie pokazał, nie wskazał.

Wysłuchać należy każdego. Nie z każdym trzeba rozmawiać.

7/10

popularne