„To mogło być we wtorek albo w piątek”


 

Płyń, Krystyna Czarnecka. Fundacja Duży Format, Warszawa 2021.


W tym zestawie wszystko płynie. Węgorze, matka, echo, odbicia, powidoki. Jest pełno wody. Ale jest i pustynia.

W tym zestawie jest wierszy wiele. W sam raz. Zbędny tu krawiec. Mam pięć ulubionych tekstów, jak na dobrym longplayu. Dałbym się za nie pokroić. Bo drapią po duszy. Bo dławią. Bo zostają na karku. Chodzę z nimi od kilku dni. Powtarzam niczym refren. Litanię „końca świata”.

Karol Maliszewski pisze, że „jest zaskoczony”. O poezji Krystyny Czarneckiej wie na pewno więcej ode mnie, a jednak chórem powtarzam „to zaskoczenie”. W poetyckich książkach, wydanych przez Fundację Dużego Formatu, odkrywam nieodkryte. Gdybym nie dostał tej paczki, jakbym cierpiał, nieświadomy swojego bólu.

Nie szydzę.

Naprawdę, jestem zdania, że w ostatnich tygodniach czytam tak dużo dobrej poezji, że czasami mam wyrzuty sumienia. Wynikają one z zaniechania, z rozproszenia.


Poeta to taki, co umie władny sposób być nieszczęśliwy.”

Stanisław Lew, Szpital Przemienienia


A czytelnik? Co z odbiorcą? On też musi cierpieć rany? Zatem mówię smutkowi: Nie! Nawet, jeśli Krystyna Czarnecka obleka go we wszelakie szaty melancholii, to ja czytanie tej poezji uważam za stan radości. Wytchnienia.


Zacznę od wiersza znalezionego w sieci, na stronie Wydawnictwa j. Zaraz wyjaśnię dlaczego.


Anatomia metafory


bam-bam, bam-bam.

sarna jeszcze się waha. jeszcze chce wybierać
między drogą do nieba, gdzie zieleń tak ostra,
w turkusowy wpada,
a drogą do paśnika, krzykliwą od żółci,
bo pełno tam słońca.

jeszcze nie ma pewności,
czy w skibie przyprószonej śniegiem gryzą się kolory.
i czy to zakończenie z filmu dla dorosłych,
czy raczej z kreskówki:
na brzuchu siadają motyle czerwone.


W tekście są kolory: zieleń, turkus, żółć, czerwień.. Domyślnie: biały, błękitny. Są zwierzęta: sarna, motyle. Czujemy oddech innych. Ruch, a jednak „stop-klatka”. Pauza. I bam-bam.

Ten rytm powidoków jest wyraźny, a w tomie „Płyń”, to co w jednym wierszu (powyżej), jest rozpisane na co najmniej czterdzieści jeden głosów.

Brawura, a zarazem poetycka odpowiedzialność.

A zaczyna się wręcz niesamowicie. Bo czytamy dedykację „Węgorzom, europejskiemu i amerykańskiemu, zagrożonym całkowitym wyginięciem”. Początkowo uznałem ten wpis za manifest niewarty poezji. Kolejny raz okazało się, że moje „pierwsze wrażenia” o kant budy potłuc.

Węgorze śnią mi się od kilku nocy.

Nie pierwszy raz w życiu te ryby mnie nawiedzają . Ile razy wysłuchiwałem w nocy dzwonka, który miał mnie alarmować o braniu. Ile razy wracałem do lektury „Blaszanego bębenka” Guntera Grassa oraz ekranizacji powieści, która dzieje się tam, gdzie się urodziłem, gdzie łaziłem, widziałem, czułem, obcowałem. Gdzie dostawałem torsji.

A co działo się ze mną, gdy węgorze wyłaziły z kaszubskiego jeziora i miały zamiary podróżnicze? Gdy ku Morzu Sargassowemu się oddalały? Do swojego Nieba uciekały?

Największego węgorza złowiłem w samo południe. Byłem już po trzydziestce, a towarzysz wyprawy patrzył na mnie jak na gówniarza, który z przestrachem, ale i bananem na twarzy, syczy: - Jeeest!

Zawsze bałem się węgorzy. Krystyna Czarnecka ten strach oswoiła.

Rybi wytrych, którego używa poetka, pozwala naprawdę na wiele. Sporo się w tym tomie dzieje. Nie zdawałem sobie sprawy, że można tyle osiągnąć w tej podróży, w tych wodach, łąkach, plażach. Spojrzeniach.

Za wiersz „Symfonia niedokończona” mogę dać się pokroić -w i -na plasterki. Jest zbyt długi, bym cytował go w całości, ale „sprzedam” Państwu „puentę”


III

Zagramy ten szkic jak najdoskonalej, w chłodzie i wilgoci

lub w ogniu wirującym jak dziecięcy bączek


Te frazy są naprawdę puentą. Więcej. One są wykrzyknikiem. Bo to co dzieje się wcześniej sprawia wrażenie trenu, listu, rozmowy, epitafium. Wrażenie oswojonego bólu.

Tak powinno pisać się wiersze, które nie przemijają. Które coś znaczą. Wyznaczają i cel, i kierunek.

Nie inaczej dzieje się w tekście „W stronę morza”. Niby wszystko jasne, a nawet proste, to jednak pochowane, a następnie wywlekane na wierzch.

Gdyby wyrwać z kontekstu „dlaczego mnie kochasz”, to byłby pomór. A te trzy słowa są wplecione w sieć. W warkocz słów dosadnych i właściwie dobranych. Poetka – tkaczka. Rybaczka.

W „Skoczmy na bunt” najpierw uwiodła mnie gra w samym tytule. Wiersz dobrze się zaczyna, tak i z przytupem się kończy:

w oknie piksele

dziobią piach”


Lekcja muzyki” ma trywialny tytuł, ale oddycha pełnoprawnie, bez respiratora. I naprawdę czuje się „jakby Hiroszima nie wydarzyła się za chwilę”. Ten wiersz ma tak niesamowity rytm, że wiemy! Tak, tytuł nie mógł być inny.


brodzimy po kolana w paprociach

- tak się zaczyna „Psia wachta”. Potem dzieje się bam-bam. Kreskówka, zwolniony kadr, pauza. I finał:

nie mów mi

że kiedyś wyrosną tu drzewa”.

Przywołana na wstępie „Anatomia metafory” jest kamieniem, jeśli nie milowym, to tym, na którym Krystyna Czarnecka siada i to stamtąd rozpoczyna swoje „bajanie”. Cudowne, przenikliwe, bardzo doskwierające. Są momenty, że słowami sypie sól na rany, ale innym razem troskliwie je opatruje. A w tle, a w głębinie, a w zaroślach – WĘGORZE.

Być jak węgorz, żyć jak węgorz. Mieć swoją Nibylandię. Dom. Niebo. Diament i popiół.

Zawsze uważałem węgorze za czarcie stworzenia. Zmieniłem zdanie. Krystyna Czarnecka, jej poezja to uczyniła.


Ale są w tym zestawie także wiersze, które mnie usypiają. Których nie lubię. A najgorsze jest to, że swojego niezadowolenia nie potrafię dookreślić. Może potrzebuję – może potrzebują – może potrzebujemy: CZASU.

Zatem „Ballada o Day Jonasie”, „Spisane na straty”, „Kostka” – muszą we mnie dojrzeć.

Resztę uważam za majstersztyk.


8,5/10

popularne