Włoska konfesja
Szczury z via Veneto. Piotr Kępiński. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021. 280 stron.
Repetuję z Kępińskiego. I mam się z tym dobrze. Nic mi nie wadzi, nie doskwiera. On kluczy po rzymskich zakamarkach, a ja czuję orzeźwienie. Nawet, gdy brud, pot i znój. Doznaję epifanii. Wiele z tych tekstów znałem, czytałem w lipcu 2019 roku. Ale warto było odświeżyć, powtórzyć, przeżyć to znowu.
Kępiński w gąszczu słów znajduje balans między poezją, naturalizmem i prozą dzienników. To nie są zwykłe eseje. Ten zbiór stanowi ogromny kompleks. Gmach, w którym mieszczą się ludzie, zdarzenia, włoska kultura, rzymska architektura. Duch.
«"Bo sen we Włoszech jest równie ważny jak Madonna." - to cytat z książki Piotra Kępińskiego, i to te słowa posłużyły mi do zbudowania tytułu tekstu. A tak naprawdę ten tytuł powinien brzmieć: "Włoski sen, polski koszmar".» - Tak pisałem ponad dwa lata temu, gdy teksty Piotra Kępińskiego ukazały się w szczecińskiej FORMIE.
Słowa pozostają aktualne, ale wrażeń i doznań mam teraz furę.
Wtedy utyskiwałem, że wielcy gracze na rynku wydawniczym kolportują gnioty, a Kępiński jest drukowany (jakby nie patrzeć) w niszowej oficynie. I mam czego chciałem. Jest teraz większa szansa, że książka trafi pod strzechy, bo zajęło się „tym” Czarne.
Mam do siebie ogromny żal. Pracowałem z Kępińskim w „Dzienniku”. I go nie zagadałem nachalnie, nie zaczepiłem bestialsko. Nie uczepiłem się jego potoku myśli i słów. Jakaś zaćma mnie dopadła i teraz pluje sobie w brodę i na buty. Cóż; tamten czas ogólnie był wypaczony. Stracony. Po mojej stronie.
Koniec wspominek. Moich. Zajmę się, z rozkoszą, pisaniem Kępińskiego.
„Szczury z via Veneto” mają specyficzną dekorację. Autor wędruje po ulicach wiecznego miasta, a zawraca Wisłę kijem. Stała romantyczna, polska dusza w nim drzemie i zasnąć, usnąć nie potrafi. To dobry wytrych do rozważań, do rozpisywania mgnień polskich. Didaskalia tego wymagają. Spójrzmy na stronę 120. Pierwszy akapit:
„Doktor C., gdy spotykam się z nim w jego eleganckim gabinecie w Parioli i opowiadam, jak Iwaszkiewicz w roku 1938 zachwalał rzymski klimat, krztusi się ze śmiechu:
- Pomieszkałby sobie trochę, toby zdanie zmienił.
- No ale mieszkał – przypominam.
- Za krótko – kończy lekarz. - Zdecydowanie za krótko. A ponadto kiedy to było. Dawno, dawno temu.”
I ja już sobie wyobrażam Jarosława Iwaszkiewicza. Gdy siedzi, oblany potem, ale nie narzeka, bo Rzym. Bo czary. Bo może coś stworzy, ułoży. Kogoś pozna, rozpozna. Widzę, czuję ten pokój. Przestrzeń mnie wciąga i pociąga. Zatem (oj, gdybym miał swój księgozbiór teraz obok siebie) zanurzyłbym się korespondencji Iwaszkiewicza. Odnalazł jeszcze raz pisane listy z Rzymu. Te z 1924 roku i te z potem. Bo jak zaznacza Kępiński – Jarosław do Rzymu powracał co najmniej z trzydzieści razy.
Ale „Szczury z via Veneto” nie są odpryskiem biografii Iwaszkiewicza. On wpada między zdania incydentalnie. Bo książka jest realna. Teraźniejsza, świeża. Jest (w tym ustępie) o złym powietrzu, o ofiarach Covidu, o różnorodności kultur i ludzi.
Zachęta do czytania nie mija. Jest wciąż i wciąż; ukryta w ludziach. Tych, których Piotr Kępiński spotyka, wspomina. To oni służą mu za kanwę opowieści. Chwyta ich za ręce, twarze. Patrzy im w oczy. Rozbiera do wnętrzności. I jazda. I do przodu. Historia tworzy się każdego dnia. Trzeba ją tylko dobrze opowiedzieć. A Piotr Kępiński robi to z gracją. Nawet, gdy się wkurza, irytuje; to ma to sznyt inteligencki. Żadnego buractwa.
Może to dlatego, że pisarz jest wszechstronny. I poezja, i proza, i felieton, i debata. To instrumentarium pozwala mu na swobodę poruszania się.
W Rzymie spędziłem (w sumie) miesiąc swojego już długiego życia. Czyli jakby NIC. Kropla w morzu potrzeb i fantazji. Ale mam pamięć. W moim zamku ukrywam uliczki, muzea, restauracje, skutery, okna, portale, place, pałace, schody, fontanny. I gdy czytam „Szczury z via Veneto” WRACAM tam. Czuję, że żyję. Że jestem uczestnikiem zdarzeń, wydarzeń. Że Kępiński streszcza i moje życie, moje przygody.
Porównując „Po Rzymie, szkice włoskie” (Forma, Szczecin 2019) i „Szczury” czuję się jak maszynista. Bo pędzę niby tą samą trasą, a jednak nowa to lokomotywa. Teksty odświeżone, aktualne, a te przeszłe nie straciły na wartości. A w wagonach ciągnę za i ze sobą – ludzi, których chętnie bym poznał bliżej. Pisarz daje mi bowiem charakterystyki tak wielu osobowości, że pragnienie rozmowy wzrasta z każdą przeczytaną stroną. To nie jest przeciętne czytadło. To nie jest dziennik arogancji. To jest inteligenta podróż literacka.
Nawet. Gdy Kępiński odczuwa coś w rodzaju mizantropii, to jest to w pełni zrozumiałe. Bo nie wszystkich bohaterów można polubić. Ale co ważne; nie są papierowi, wytarci, przetarci. Zdobywają moją ciekawość. Moje zainteresowanie.
Sztafaż całości też odgrywa swoją rolę. To co w cieniu, na dalszym planie, nagle zaczyna wyłazić na wierzch. Akcenty rozłożone jak klawisze na instrumencie. Nie pogubimy się w tych wędrówkach. Zakrętach, zwrotach akcji, niepozornych uliczkach.
Wyjaśnienia, objaśnienia – dlaczego ta lub inna dzielnica nosi taką nazwę; nie jest rozpisanym przewodnikiem turystycznym, jest uroczym i sprytnym wprowadzeniem w głąb Rzymu i tajniki warsztatu literackiego Kępińskiego. Z każdą stroną wchodzimy mocniej, z rozpędem, by potem nagle wyhamować, przystanąć, rozejrzeć się i zrozumieć co i jak.
Czuć w tym konfesje autora. Wypowiadane na głos grzechy i przewiny. Czasami szeptem, innym razem krzykiem. Ale całości słucha się w skupieniu, bo padają ważne, osobiste słowa.
Widać znajomość rzeczy, erudycje. Wszędobylskość. To musi robić wrażenie. Bo nie są to tyrady człowieka, który pojechał do Włoch, do Rzymu i na zamówienie spisał, naprędce kilka obrazków, pocztówek. Żadnej chałtury. Same oszlifowane frazy, pasująca jedna do drugiej. Maraton inspirujących przygód.
Bez zbędnego kluczenia. Skończony, współczesny włoski witraż. Dzięki temu czytaniu poczułem się amputowany od szarej rzeczywistości. Bo nawet, gdy autor zdaje się pisać zero-jedynkowo, to ja widzę i czuję szerzej.
Odpryski po tym czytaniu zostają. Nie da ich się zamieść pod dywan. Nadal mam przed oczami Tybr. Czuję jego smród i jego uroczystość. Wszystko się miesza. I nekropolie, i rozpadające się rzeźby, monumentalne budynki i wypaczone brukiem ulice. To żywe obrazy. To dobre pisanie.
8,5/10