Piękno i pułapki umysłu
Niejedno. Barbara Woźniak. Wydawnictwo Drzazgi, Okoniny 2021. 412 stron
Powieść naszpikowana odwołaniami literackimi. Powieść opisująca, to co opisane zostało już tysiąc razy. Wykładowca. Durni studenci. Ojciec – córka; pokrętna relacja. Syn – ojciec i oddalanie się w chorobie, zbliżanie w cierpieniu. Etyka, filozofia, medycyna, eugenika. Moralność. Kochanka w pracy. Obrazy z okna. Dom rodzinny; ostoja, a zarazem miejsce wyklęte. Przepowiednie i wspomnienia. Siostra, gdzieś daleko. Telefony, komunikatory. Muzyka: Cohen, Coltrane, Świetlicki. Ból głowy. Słowa, obrazy, dźwięki. Życie i umieranie.
Debiut...
Czyli środowisko naturalne dla punktu ksero, w którym literatura jest odtwórcza, bo już opowiedziana?! NIE!
Przeczytałem książkę przed dziesięcioma dniami i chciałem pisać o niej „od razu – natychmiast”. Bo się zachłysnąłem. Byłem w stanie euforii. Ale uznałem, że warto poczekać; nabiorę dystansu i przemyślę „to i owo”.
Przemyślałem. Stan ekstatyczny nie minął. „Niejedno” to powieść pełną gębą. Jeśli nie została jeszcze doceniona, to przez nieuwagę, rozproszenie. Niewybaczalne gapiostwo.
„Niejedno” czekają przekłady i wykłady.
Barbara Woźniak wykonała salto mortale. Wykorzystała „wartościowe odpady; makulaturę, złom, metale kolorowe, zużytki”. Napisała jedną z najważniejszych książek, z którą zetknąłem się w ostatnich latach.
Mam dla Was ważną informację: - Musicie przeczytać „Niejedno”, natychmiast. W czasach „nadprodukcji książki nijakiej”, tym razem mamy do czynienia z ODKRYCIEM!
Nic, kompletnie nic nie zapowiadało mojego euforycznego stanu. Notowałem na marginesach zastrzeżenia i ciągłe odwołania do lektur przeszłych. Miejsca mi brakowało. Nazwiska pisarzy wypadały ze mnie seriami. Michel Foucault, Christine Lavant, Marcin Wicha, Susan Sontag, J. M. Coetzee, Hanna Krall. No i ten namolny Marcin Świetlicki. A potem okazało się, że lista jest o wiele dłuższa. Trzeba było doczytać do końca, by zrozumieć, że to gra; zabieg celowy i (co najważniejsze) przemyślany.
Zżymałem się – i to bardzo – na język. Wręcz na nowomowę. Piekliłem się patrząc na zdjęcie pisarki. Dedukcja prowadziła mnie na manowce. Uznałem, że skoro Barbara Woźniak pracuje na Wydziale lekarskim Uniwersytetu Jagielońskiego, a wcześniej skończyła filozofię, to popisuje się swoją wiedzą. Z pychy, z ułomnej potrzeby wypisania się – robi coś, co strukturę tekstu rozbija na zbędne molekuły. Że ten popis-wypis nadałby się do akademickiego biuletynu. Ale oprzytomniałem. I się w tym smutku, w tej degrengoladzie – rozmiłowałem.
Zarwałem noc i przeczytałem książkę jednym haustem. Zacząłem późnym popołudniem, ale nie mogłem rzucić książki w kąt, odłożyć na nocny stolik. Nie zasnąłbym. Dziecięca ekspiacja była przeogromna.
Może mój zachwyt wynika z literackiej empatii wobec Szymona Kowalskiego, głównego bohatera, opowiadacza historii. Ale nie tylko pisarka lubi „swojego” Szymona. Ten narrator jest moim dalekim odbiciem. Nie ma mowy o lustrzanych refleksach. To co coś łatwiejszego, prostszego, ale i skomplikowanego. Szymon jest w podobnym wieku do mnie, ma takie bliźniacze komplikacje rodzinne. I historia niezrozumienia jest fuzyjna do mojej. Synergia wątpliwości wobec bólu i „Innego”.
Mira Marcinów zachęca do lektury, ale delikatnie napomina przed językiem epiki. Zwraca uwagę, przestrzega czytelnika, że będzie inaczej. Ale to „Inaczej” oznacza odkrycie. Barbara Woźniak odtajnia dla nas język akademicki, naukowy. Dzięki temu zabiegowi jedni poczują się znużeni, a inni – w tym ja – pobudzeni. Ta Mowa Jest Jak Światło. To nie jest paplanina. To nie jest nudziarstwo. To mieszanka potocznego rozmyślania i słowotwórstwa, z którego płyną pytania, interpelacje.
To niemal sądowa interrogacja ludzkiej duszy. Tylko podsądny jest także sędzią, adwokatem, prokuratorem i… biegłym. Kafka? Nie, skądże! Barbara Wożniak, używając języków zapożyczonych, mówi własnym narzeczem. Jest translatorką tego co inni naznaczyli, a ona wyznaczyła tym słowom nowe drogi. Nadała całości nowe, niewyobrażalne znaczenie.
Przejdźmy do fabuły. Bo moje domorosłe filozofowanie na nic się tu nie zda. To trzeba przeczytać, ogarnąć, przeżyć, przeżuć. Wyciągnąć wnioski.
Jest 53-letni Szymon. Ma córkę, studentkę architektury. Jest rozwiedziony, ale ma partnerkę; koleżankę – mężatkę z pracy. Szymon jest synem człowieka, który żyje w świecie choroby. Ojciec głównego bohatera cierpi na Alzheimera. Są opiekunki. Jest pies, wiele psów żyjących i powracających we wspomnieniach. Są koty. Są mieszkania, hotelowe pokoje w Krakowie, dom w Tarnowie. Jest samochód, jest pociąg. Są lektury, skrawki pamiętników, archiwalne fotosy. I jest wrażenie, że czyta się „Skrawki” Dariusza Adamowskiego (Novae Res, Gdynia 2021). Tylko, że „Niejedno” to literatura wyższa, dojrzalsza, bez taniego patosu, zgubnych wibracji.
Może dzieje się tak dlatego, że Szymon jest nauczycielem akademickim. Że mówi, myśli, pisze Wielkimi Literami. A te układają się w przekonywującą narrację. Konfiguracja słów jest dostrojona do wewnątrz, do ducha. Mamy pejzaż, w którym Szymon zajmuje się ojcem, próbując ułomnie budować relacje z córką, wspominać dojrzewanie; a jednocześnie przygotowywać fakultet poświęcony medycynie III Rzeszy. To wszystko to tylko anturaż; nawet te lektury, po które notorycznie sięga, które mozolnie przywołuje. Bo środowiskiem naturalnym dla tej powieści jest sala wykładowa. Podczas zajęć w Szymonie rezonują wszystkie przeciwności, z którymi się zmaga. Próbując się odwołać do etyki zawodowej przyszłych lekarzy i pracowników służby zdrowia, tak naprawdę „nie zatraca ciągłości zdarzeń”. Teoria moralności musi współbrzmieć w każdym jego oddechu, uczynku.
Gdy mówią do niego inni – on często nie słyszy. Zdaje się nieobecny. Także jego wzrok jest selektywny. Mariaż wyobrażeń ze światem rzeczywistym płata mu figle. Bo zespolenie zadań, które postawiła przed niczym uczelnia i te, które przyniosło życie jest do nieogarnięcia. Praca staje się ucieczką. Tarnów staje się wybiegiem. Kraków jest azylem. A tak naprawdę nic nie jest właściwe, poukładane i rozumne. A remanent, który Szymon próbuje prowadzić, wciąż się rozłazi. Zamiast dyscypliny i porządku mamy bałaganiarski obraz człowieka w średnim wieku, którego zakres obowiązków przerósł.
Obraz, który Wam przedstawiam to ułamek, to pierwiastek rzeczywistej opowieści Barbary Woźniak. Są sceny, działy – rozdziały w tej relacji, które poruszają sumienie. Dają mocno po garach, po wątrobie. Autorka stawia pytania o kondycję współczesnego społeczeństwa. W sposób dojrzały, ale piekący wykazuje, że jesteśmy ofiarami konsumpcjonizmu. Że jesteśmy członkami stada wilków i owiec, skazanych na pożarcie. Że zjadamy własny ogon. Że świat stał się pusty. Wypruty i zużyty. Że jest to składowisko odpadów, a my się na tym terenie rozgościliśmy i oświadczamy, że to „sala bankietowa naszego życia”.
„Życie jest to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, nic nie znacząca.” Zapożyczenie z Makbeta to (niby) truizm truizmów, ale gdy jest rozpisany na części pierwsze, gdy autorka pod mikroskopem sił atomowych ukazuje, że Szekspir miał rację, wówczas inaczej patrzymy na całość. Z uwagą, z refleksją. Inaczej nie można. Nie należy lekceważyć głosu Barbary Woźniak, bo ona nie przynudza, ona wręcz wrzeszczy. Chce być wysłucha, zrozumiana, zauważona. I ta uwaga tej epice się należy. Bo „Niejedno” niejedno ma imię.
Humanizm, w którym jest miejsce na rozważania na temat eutanazji, opieki paliatywnej i do to tego dochodzi głos o wyobcowaniu, odtrąceniu, zapomnieniu. Zderzenie mrówki z walcem?! Sugestywna, inteligenta opowieść o współczesnym człowieku!
Z pewnością moje własne doświadczenia z hospicjum, z opieki nad ludźmi starszymi-zgubionymi, uprawniają mnie do pewnej kordialności. Ale nie jestem wylewny dlatego, że widziałem obłąkanie, cierpienie, starość, śmierć. Jestem wobec tej literatury wyrozumiały, bo ona ukazuje życie w szerszym kontekście. Nie skupia się na oczywistych wyborach i rozbiorach. Jest umocowana w realności, ale sposób opowiedzenia tej historii wyróżnia tę opowieść na tle innych, w których egzystencjalizm też został rozpisany i odmieniony przez przypadki. Literacki kogel-mogiel. Ci, a nie żadni inni bohaterowie. Z tą, a nie inną muzyką. To stanowi całość. Tutaj nie ma miejsc, stron zbędnych, nadłożonych. Jest tyle ile trzeba. Dopasowanie formy i treści, które czyni „Niejedno” jedną z moich ulubionych książek.
10/10