Mieszanka (nie)wybuchowa


 

Kości, które nosisz w kieszeni. Łukasz Barys. Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2021, 144 strony.

Nagroda za znakomitą opowieść o sojuszu żywych ze zmarłymi, o biedzie i niesprawiedliwości, a także o Pabianicach od strony kości.

Tym jednym zdaniem Wydawnictwo Cyranka – zachwala, pochwala, nęci i… kręci.

Kości, które nosisz w kieszeni”, debiutancka powieść Łukasza Barysa, została okrzyknięta objawieniem. „Paszport Polityki”, to zapewne nie ostatnia nagroda dla pisarza, a ja się dziwię… Skonfundowany do… szpiku kości jestem.

Podejdźmy do tego kulinarnie. Bierzemy szczyptę „Po trochu” Weroniki Gogoli, pieprzymy to „Alicją w krainie czarów” autorstwa Charlesa Lutwidge'a Dodgsona, potem rozdrabniamy aromat „Wesela” Wyspiańskiego, a do całości dolewany jady-zajady Doroty Masłowskiej i cyniczną, naiwną nalewkę z napisem Mariusz Szczygieł. Mieszamy, mieszamy. Gotowanie to prosta rzecz, ale może coś wykipieć, przypalić się; dlatego z uwagą siedzimy nad całością, przy wyłączonej kuchence. Słowa, nastroje, wystroje i tak się połączą, poplączą. Danie na zimno gotowe.

Kości, które nosisz w kieszeni” nie są odtwórcze! W żadnym wypadku! To powieść poprawna. Tylko tyle i aż tyle.

Może był nam wszystkim potrzebny ktoś, kto wplecie w narrację powieści, poezję z murali i cichym głosem powie, że „Jan Paweł II bronił pedofili”?

Głosu dziecka zawsze słucha się ze współczuciem. Gdy mówi o matce łajdaczce, o nierównościach społecznych, o umarłych, którzy nas nachodzą i odejść nie mogą. Taki dialekt jest popularny w literaturze od lat. Jednak teraz, właśnie teraz, gdy wszystko stoi na głowie; musimy odreagować. Zajrzeć do wyzyskiwaczy z Biedronek, do łóżek kobiet porzuconych, do pijackich nieudacznych mord męskich, do rozsypanej dziecięcej psychiki. Do małych miasteczek...

Wyspiański napisał nam „Wesele”. Barys „Kości”. Mamy takich wieszczów na jakich zasłużyliśmy. Młodych, pięknych, nieopierzonych, z talentem. Dmuchajmy zatem w ten balonik. Ale dbajmy też, żeby za wcześnie nie pękł.

Pewnie niewielu młodych czytelników pamięta wspaniałego, nieobliczalnego Józefa Kuśmierka. Bystrość jego oka i pióra była niebywała. To były literackie reportaże i z biglem, jajem, prawdziwe. Łukasz Barys, tak – wiem, nie zajmuje się dziennikarstwem. Ale zdradza takie aspiracje. Bo jego książka ma znamiona publicystki. Kuśmierek tekst Barysa pokreśliłby i kazał napisać jeszcze raz, by nie był taki nużący, taki usypiający. Bo taki – naprawdę – jest. Rytm!!! Pytam gdzie jest: rytm!? Wszystko na młodzieńczym, flegmatycznym oddechu pisane.

Szanowna Redakcjo. Piszę do was, ponieważ jestem samotna…” A potem, a dalej – już jak książce Barysa. No, niestety!

Gdy czytam i słucham – jakich to aspektów doszukują się (i odnajdują) krytycy, to chwytam się za głowę. Wyrywam kępkami włosy. Inteligencki bełkot. Serio, mówię. Na serio, piszę!

Kości, które nosisz w kieszeni” to dobra książka, ale żaden podręcznik socjologiczny, ukazujący obraz polskiej rodziny. To raczej pocztówka. Widokówka. Właśnie; list utrudzonej nastolatki do redakcji tygodnika „Razem”…

Nie chcę psuć uroczystego nastroju. Może zbyt stary jestem? A może, właśnie moja metryka, upoważnia mnie do takiego wywodu. Zbyt wiele w życiu przeczytałem, by zachłystywać się literaturą, której przesłanie rozmywa się z każdą stronicą. A szkolna klamra z kośćmi w tle drażni mnie do spodu, po całości. To takie naiwne, wręcz ułomne. Czysty Mariusz Szczygieł.

Gdy czytałem „Po trochu”Weroniki Gogoli, to wiedziałem, że obcuję z głosem naturalnym, wiarygodnym. A Barys do mnie mówi sztucznie. Nie unieważniam jego debiutanckiego głosu, ale nie jest on na tyle ważny, bym mógł piać z zachwytu.

Pomysł z duchami, z pabianickimi cmentarzami jest niezły. Ma urok. Ale i tu autor nie potrafi całości pociągnąć do końca. Bo jego Ula, Urszulka narratorem jest popsutym. I to „popsucie” jest trafne. Na tym powinien się skupić autor. A pisarz skacze z kwiatka kwiatek. I pomija lawinę zdarzeń wydarzeń, które mogłyby rozhulać powieść.

Meliniara opowiada o miłości Franza Kafki. Pisarz sugeruje, że powinniśmy się tej bajki trzymać. Że to takie tkliwe, urocze. I pewnie by tak było, tylko, że Meliniara jest zupełnie niewiarygodna. Nie pasuje do roli mentorki powieści – opowieści. Niewiarygodne są także daty. Wiek babci, wydarzeń - zdarzeń następujących po sobie. Jakaś nienakręcona machina czasu przyspiesza i zwalnia, ale czas, miejsca, akcja są niebywale nieadekwatne do opisu. To spostrzeżenie na marginesie. Ale da się to wytłumaczyć w sposób banalny. Kości, duchy, umarlaki. Dla takiej scenerii - dbałość „o czas” może być i jest nieistotna. Ważny powinien być klimat.

A nastrojowość jest powszednia, polska. Pabianicka piosenka. Autor – w moim czytaniu – nie wie jak to wszystko uporządkować. Zatem miesza w tym kotle. Czasami pamiętnik, innym razem oniryczna melasa. Odrzucenie, brak perspektyw, rys patologiczny, charakterystyka miejska. Skoro to już było, to duchy i kości powinny być mieć więcej do gadania. A jest tak, że czasami wyłażą, by po chwili zginąć, umknąć. Wychodzi z tego niedopełnienie. Niezrozumienie.

Wyspiański napisał „Wesele”, bo była taka potrzeba, a naturalność zdarzeń pozwoliła mu pokazać prawdziwą polską duszę. W obrazie Łukasza Barysa nie mam tego sprytu, tego „czegoś” co zamienia zwykłe pisanie w literaturę wysoką. Jest przystępność, jest aura i właściwe zabarwienie, ale to wciąż za mało, zbyt pospolicie.


Kości, które nosisz w kieszeni” to dobra, poprawna proza. Gdyby nie „Paszport”, też napisałbym to co mi po tej lekturze pozostało. Ale skoro mamy towar eksportowy, to odpowiedzmy sobie na pytanie „z czym idziemy do Europy, do świata”? Z kolejnym opowiadaniem „o lalce”? O duchu w konsumpcyjnej zawierusze? Podziały, rozdźwięki, powidoki. Wszystko pięknie! Ale co jest siłą tej epiki? Współczesna „Siłaczka” z rozdwojoną jaźnią jest zagubioną dziewczynką, która z kokonu dzieciństwa wydostaje się z trudem. Musi stać się dorosłą. Zostać kobietą, którą nie chce. Przynajmniej nie taką, jaką jest jej dane być. Bo życie na zmywaku upodabnia ją do „biedronkowej” matki. Do pabianickiej średniej. A ona miała marzenia. Chciała być jak Kafki narzeczona. Nic z tego. To jest Polska, właśnie!

Szaro-bura ze snami, z demonami, z napomknieniami, wskazówkami bez odpowiedzi. A jeśli już padają, to są wsteczne. Cofamy się. Nie jedziemy do przodu. Wciąż repetujemy naszą polskość małych miasteczek. „A ja mam w dupie małe miasteczka” – pisał Andrzej Bursa. Ja chce inaczej. Nie chcę zmęczonego autora, który w pewnym monecie swojej powieści jest utrapiony narracją. Finał jest wręcz banalny, szkolny.

To pisanie ma dobre cechy, ale jest i sporo duplikatów, a tego w literaturze nagradzanej nie lubię. Nie mogę ścierpieć papierowych postaci i pomijania rzeczy ważnych. Skupienie Urszulki na sobie ma moc, ale wspominkowe rozpisanie rodzeństwa jest zgrzytem. To się w pewnym momencie rozjeżdża, a w głównym nurcie pojawia się utyskiwanie nastolatki. Na wolny internet, na zawartość szafy, na inność rówieśników. Użalanie godne listów do magazynów młodzieżowych. Duchy babci i jej współtowarzyszy nie ratują sytuacji. Są uroczym dodatkiem, który tworzą klimat. Ale fluid jest niewłaściwe dobrany.

Moc, która drzemie w pisarzu, ma swój rdzeń w języku. Tak, operatywność i gibkość języka jest wyróżniająca. Momentami wzorowa. Tego niech się Łukasz Barys trzyma. To pozwoli mu w przyszłości tworzyć. Napisać, coś co przekona także takiego malkontenta jak ja.


7/10


Mikita Rasolka !!!! - Cudowny projekt okładki. Cudowny! Brawo.

popularne