Własne sekrety i kłamstwa

Londyn. David Szalay. Przełożyła: Dobromiła Jankowska. Wydawnictwo PAUZA, Warszawa 2022. 432 strony

 

Pisać tylko o wojnie? Czytać o ofiarach i kolejnych zbrodniczych zamiarach Putina? Nic z tego! Solidarność – tak! "Normalność" w tym zwariowanym świecie jest rozwiązaniem trudnym, ale możliwym. Dlatego dzisiaj o „Londynie”, książce wydanej przez „Pauzę”.

David Szalay groteskowo i perfidnie podchodzi do pokolenia „tych w średnim wieku”. Zapędzonych, rozpędzonych, zagubionych w konsumpcyjnej gonitwie.

Kanadyjczyk z Węgier opisuje Anglosasów? To nie ma znaczenia. Powieść jest o pokoleniu tych, którym zdawało się, że świat leży u ich stóp.

Główny bohater; Paul Rainey, czterdziestolatek, który próbuje wciskać bogaczom powierzchnię reklamową w bzdurnych magazynach, to jeden z nas. Przesiadający w pubach, rojący o romansie z barmanką, codziennie pijany, obliczający raty kredytu. Do domu wpada, by się przespać, wypalić lufkę, zaklinować kaca. Obok żona, dzieci. Iluzja szczęścia. Udawane Boże Narodzenie. Zamiast, wymarzonego i zaplanowanego zakończenia roku, mamy festiwal ułudy, obłudy, przerażenia. Jest śmiesznie i strasznie. I w biurze, w barze, w domu, w markecie. W głowie.

Gdy zawieramy zgniłe kompromisy z wrogiem (samym sobą), to potem płacimy za grzechy zaniechania. Okazuje się, że jest już za późno. Budzimy się z ręką w nocniku. Trzeba ratować co się da. Ale zasady gry uległy zmianie. Nic już nie jest takie samo.

Pychę niełatwo schować do kieszeni. Dumę okiełznać i przyznać przed innymi i samym sobą: myliłem się, byłem słaby i ślepy?! Czy reasumpcja grzechów i pokuta jest możliwa u dojrzałego człowieka? Czy opierając się tylko na dobrej woli i deklaracjach można zmniejszyć skalę zniszczeń? Obiecać można wszystko, ale oszust rzadko wraca na drogę praworządności. Abstynencja trwa krótko. Nie biega tu wyłącznie o używki. Bo uzależnienie jest takim samym problem jest czynizm powleczony w lenistwo i głupotę.

David Szalay pisze ze swadą wybornego opowiadacza. Akcja jest wartka, ale szybko przekonujemy się, że zamiast śmiać się, wypadałoby zapłakać. Nad własnym losem; przetrąconymi marzeniami i wyobrażeniami. Niemal nic z tego co zaplanowaliśmy się nie udało. Praca, rodzina, hobby? To bańka mydlana. Wielki pic na wodę.

Można udawać, że to tylko fikcja. Że to gotowy scenariusz do sitcomu lub londyńska wersja „Fargo”. Można pominąć socjologiczny wymiar tej opowieści i bawić się fabułą. Tylko po co i dlaczego?

Może warto spojrzeć w lustro? Zobaczyć nie tylko siwiznę i zmarszczki, ale także – a może przede wszystkim – własną głupotę.

Co ważne; pisarz nie napisał moralitetu. Jest bacznym obserwatorem, który prowadzi nas za rękę wraz z Paulem, który wpada w kolejne koleiny życia. To czytelnik musi – powinien wyciągać wnioski. Brać fabułę jako obraz prawdziwy, rzeczywisty, a że napisany z angielskim humorem, to już inna sprawa.

Nie można pozwolić sobie na umysłowe lenistwo i potraktować „Londynu” jako kolejnej historii czterdziestolatka, któremu „życie nie wyszło”.

„Durniom trzeba powiedzieć, że są durniami” – to prawda o tej prozie. To prawda o nas samych. Korzyści z czytania takich powieści mają wymiar terapeutyczny lub jednostkowy. Albo się opamiętamy, albo potraktujemy rzecz jako śmieszno-zabawną farsę. Można i tak...

Bo czy rozpadające się małżeństwo, utrata pracy, grona znajomych oraz niedostrzeganie potrzeb dzieci to normalna kolej rzeczy? Czy to powód do żartów przy kolejnym piwie? Warunki życia, to nie wyłącznie wypadkowa nieszczęśliwych zdarzeń, to suma naszych własnych wyborów. Oczywiście, że w grę wchodzą  okoliczności łagodzące, coś na co nie mamy wpływu. Ale to jest jedynie promil naszego trwania na Ziemi. Zbieramy owoce własnych upraw.

Piszę z powagą i akcentuję moralną stronę fabuły, ale zapewniam Was, że ci wszyscy, do których trafia wysublimowany – angielski humor, odnajdą się w historii bardzo szybko. Nie można być w ciągłym letargu i ponuro oceniać wszystkiego co się  ogląda lub czyta. Należy też podczas tej lektury się śmiać i to głośno. Bo eskalacja gagów jest spora. Z jednej strony jesteśmy przerażeni tym co widzimy, a z drugiej strony stawiamy sobie pytanie: - „Jak można być takim idiotą?”. Można, jak najbardziej jest to wykonalne. Dlatego to pisanie wypada tak realnie. Bezrefleksyjne podejście do „Londynu” byłoby błędem.

Pisać tak, by w zwykłym życiu dostrzegać problemy współczesnego człowieka, to jest dopiero coś! I to na pewno udaje się autorowi „Londynu”, w doskonałym polskim przekładzie Dobromiły Jankowskiej.

W kulturze masowej pisanie o egzystencjalizmie często jest  interpretowane jako wyraz sztucznej troski. Coś co jest zbędne i wtórne. Bo czytelnik chce się odprężyć, odrzucić codzienne troski. Ale to nie jest pisanie bliźniacze z romansami czy kryminałami. Jest wytworniejsze, a jednak podane w rozmyślnie „prostej formie”.

Społeczny obraz kilku angielskich rodzin jest  pretekstem do dyskusji, a nie tylko pojedynczym filmowym kadrem. Chociaż przyznam, że czytając „Londyn” dokonywałem wizualizacji poszczególnych scen. Wyobrażałem sobie grę w snookera, picie w pubie, trudne i tragikomiczne rozmowy w biurze i w domu. Ta książka to gotowy scenariusz. Pamiętacie „Sekrety i kłamstwa”? Wybitny film z 1996 roku w reżyserii Mike’a Leigha też opowiada niby o zwykłej, szarej rzeczywistości. Ale charakterystyka poszczególnych postaci i wydarzenia, w których uczestniczą, skłaniają do zastanowienia się nad własnym postępowaniem.  

Każdy z nas ma tajemnice. Każdy grzechy i przewiny. Ważne by bilans wychodził na korzyść dobrych uczynków, bo inaczej jesteśmy straceni, potrąceni, wytrąceni. Jesteśmy zatraceni w sieci własnej obłudy.

„Londyn” należy przeczytać także dlatego... by poczuć się lepiej, żeby beztrosko powiedzieć, że było się w podobnym położeniu, ale udało się nam wykaraskać, wyskoczyć z kolein.

Jedno jest pewne – „Londyn” nie jest pierwszym-lepszym czytadłem. To fabuła o nas samych. Warto się przejrzeć w tym lustrze.

 

8/10

popularne