Faceci do wymiany

 

Imitacja życia. Soren Gauger. Przełożył: Krzysztof Umiński. Korporacja ha!art, Kraków 2021. Seria prozatorska pod redakcją Piotra Mareckiego. 184 strony


Soren Gauger wyprowadza mnie z z równowagi. Nie on, osobiście. Ale jego twórczość jak najbardziej. Bo podczas lektury „Rzeczy niewysłowionych” stałem osłupiały. Czytało się dobrze, ale nic we mnie z tego pisania nie zostało. Lepiej, ale…niewiele lepiej było z „Nie to/nie tamto”. Może to moja wina, wielka wina.

Imitacja życia” w tej „trójcy” wyróżnia się. Znalazłem sposób interpretacji tego pisarstwa. „Ciasny”, ale własny… Pisarz jednak znowu chciał mnie zirytować, bo na skrzydełkach knigi pisze rzeczy niegramotne.

Soren Gauger wyjaśnia, że napisał książkę z potrzeby… ucisku. Bo jego zdaniem „przestrzeń wokół robi się groźna, że mamy coraz mniej miejsca na swobodę”. Etc: Ciężko iść z podniesioną głową. Wszystko marność nad marnościami.

Mnie te wtręty drażnią, ale opowiadam JUŻ na co wpadłem podczas lektury „Imitacji życia”.

Wyobraźmy sobie pięciu panów. Charles Bukowski, Joel i Ethan Coenowie, Woody Allen, Marek Koterski. Oto ta ekipa dostaje tekst „Imitacji”. Cieszą się jak dzieci. Ufni, że mają przed sobą zabawkę niezwykłą. Ale zaczyna się rumor i rwetes. Kto zajmie się adaptacją? Kto będzie grał, kto reżyserował? I pytanie podstawowe: - Jakie dziewczyny zaprosić do tej produkcji.

Otóż „Imitacja życia” ma w sobie coś z „Fargo”. Bohaterowie to dublerzy Adasia Miauczyńskiego. W tle „Mężowie i żony” i wyrwane sceny ze „Szmiry”.

Jeśli tak podejdziecie do nowej książki Kanadyjczyka, to jesteście uratowani. Jeśli pójdziecie jedynie tropem egzystencjalnych rozterek, to jesteście straceni.


Już prolog opowieści jest niczym kadr z czarnej komedii. Jakieś auto, ptactwo, alkoholowe opary, płoty, siatki, policjanci, komisariat, lotnisko, odprawa, auto, przesłuchanie, piękna kobieta. Z tych elementów można zbudować kilka gagów. Ale autor zawraca kijem nurt i lądujemy w hotelu. W Jemenie. Daleko, ale (o, dziwy!) europejsko. Dwóch podstarzałych nieudaczników. Anglik i Austriak. Dzieje się.

(Niestety więcej w mojej głowie, niż na kartach książki, ale jak się bawić, to się bawić…)


Gunter, to ochlapus. W samej bieliźnie rozważa swoje utrapienie. Upadek swojego małżeństwa. Opróżnia buteleczki z minibaru z prędkością światła i miewa reminiscencje. Powidoki życia przegranego.

Martin pije mniej, ale zbytnio nie różni się od hotelowego towarzysza. Chce do żony i córki. Ale to raczej strefa wyobrażeń, niż prawdziwych pragnień. On, jak Adaś Miauczyński, prosi się o miłość. O bliskość, o zrozumienie. Bo tam, daleko w Anglii, siedzi sfrustrowana małżonka, której nigdy nie zaspokoi ani cieleśnie, ani intelektualnie. Rozjazd apetytów.

W tle piękne kobiety. Ta z lotniska, ta z hotelu. Ponadto tajemniczy menadżer, zwichrowany woźny, nieobliczalni głośni gangsterzy. Szczątki ptaka na szynie, ludzki palec na podłodze, zostawiona obrączka w burdelu.

Elementów tyle, że pałeczkę narracji można oddać filmowcom.

Gdy pojawiają się wspomnienia natychmiast odczuwamy klimat z filmu Woody Allena. Poważna historia z terapeutą w tle, a potem blask absurdu, czyli rozmowa Martina z żoną, który kradnie jej historię choroby, ale niczego nie ogarnia, z niczym nie potrafi się pogodzić. I zostaje w nim osad załamania, nostalgii, cierpienia.

Gunter nie jest lepszy. To niedojda. Jakoś dziwnym trafem się ożenił. Został ojcem. Ale tymczasowość była mu pisana od zawsze. Został sam, bo zawsze sam był. Jest prawdziwym pierwopisem imitacji życia. Pierwowzór nieudacznika, nie tylko filmowego.

Dlatego w to wszystko mógłby się wmieszać prywatny detektyw ze „Szmiry” Bukowskiego. Też niewydarzony, seksistowski i pokręcony.

Jeśli jednak wrócić do tezy, którą proponuje nam Soren Gauger, że „stan umysł tego bohatera przypomina paranoję drwala, który podejrzewa, że drzewa nadciągają ze wszystkich stron”; to można tego dowieść. Udowodnić, że tak jest. Ale to – nie znak czasu – jak chce autor. To stan częsty i opisywany, portretowany co najmniej dziesięcioleci. I co ciekawe; ta paranoja najczęściej dotyka mężczyzn.

Tłumaczenie tego stanu za pomocą literackich trików jest zgrabne, ale nie ma w tym żadnego odkrycia. Nie da się po lekturze „Imitacji życia”, krzyknąć: Eureka! Raczej jest syczenie i zawodzenie. Kolejna próba sklejenia elementów, które są połamane, porozrzucane i pogubione. Utracone.

W tej prozie natręctwa i obsesje są rozdzielone pomiędzy dwóch głównych bohaterów, ale ci pośredni także niosą z sobą bagaż „przeklętego życia”.

Opowieść o bezokim Rudolfie, o kulawym weteranie. To są odpryski życia nieudanego, które trwa z przyzwyczajenia, z uporem. Jest w tym frustracja, niemoc. Wkurw na siebie i wszystkich wokół.

Pod mikroskopem jest głównie Martin, który się miota. Nie wie co począć i jak wydostać się tej matni. Jest za późno?!

Szczęście rodziny za wszelką cenę, pragnienie miłości, to dla naszych bohaterów wytarte hasła. A oni chcą je ożywić. Manifest, któremu hołdowali spłonął. Stali się nieudaczni. Zamknięci w hotelu szukają odpowiedzi na pytania proste, ale już niedostępne. Otwarte były, gdy byli młodzi z marzeniami i planami. Dzisiaj wszystko grochem o ścianę. Żadnych diamentów. Sam popiół.

A do tego dochodzi obsesja kobiecości.

Martin majaczy na jawie, w snach, że znajdzie, odnajdzie ratunek. Może w ramionach arabki z hotelowej restauracji, może piękności z lotniska… Depresyjne gdybanie.

Powracając do skojarzeń filmowych. „Całkiem zabawna historia” (Anna Boden, Ryan Fleck, z 2010) daje nam odpowiedź, podpowiedź właściwą. Faceci na ogół są infantylni, bo gorzej radzą z traumami dzieciństwa. Żyją rozdwojeni między „wczoraj” a „dziś”. Iluzja nabudowana na poczuciu winy, pragnień i nierozsądnych kompromisów. I wtedy – TAK, ma się wrażenie, że drzewa nadciągają ze wszystkich stron.

Imitację” czyta się szybko. Sprawnie. Jeden wieczór i po sprawie. Gorzej, że potem zostaje psychologiczny osad. Refleksja, że niezbyt różnimy się od Martina czy Guntera.


7/10


popularne